Dawca spermy to nie ojciec

Są takie historie, które budzą w nas silne emocje, nawet jeśli dotyczą kogoś innego. Silniejsze, jeśli dotyczą bliskiej nam osoby. Każda następna porusza nas tak samo, jak ta, która usłyszana była jako pierwsza. Mnie od zawsze ruszała niesprawiedliwość, choć to może wydawać się głupie i naiwne – liczenie na sprawiedliwość w obecnym świecie. Ruszał mnie egoizm, gdy w grę wchodziło dobro osoby zupełnie niewinnej, dziecka, które nikomu nie zrobiło żadnej krzywdy.

Głośno jest o mamie Madzi przez śliski kocyk. O macosze, która zakatowała dziecko paskiem. Co jednak z dziećmi, które krzywdzone są w mniej oczywisty sposób? Które nie dotyka śmierć, ale zwykła ludzka obojętność. Obojętność ze strony kogoś, dla kogo dziecko powinno być najważniejsze. Co z dziećmi, które stają się narzędziami w rękach swoich rodziców? O nich się milczy. Ja nie zamierzam, bo nic mnie tak ostatnio nie wkurza, jak zrzucanie odpowiedzialności na innych.

Dziś oberwie się tylko facetom (chyba pierwszy raz na tym blogu), bo im łatwiej pozbyć się niechcianego dziecka. Nie muszą brać paska, nie muszą kupować śliskiego kocyka. Im wystarcza zwyczajna obojętność i czas, by o własnym dziecku zapomnieć. Z natury bardziej egoistyczni, po prostu nic w swoim życiu nie zmieniają, jakby dziecko nigdy się nie narodziło. Pamiętają o nim tylko, gdy może im się do czegoś przydać. Ale do rzeczy i konkretnie…

Historia dotyczy pewnej pary z wieloletnim stażem, która lat kilka temu spłodziła potomka. Układało im się raz lepiej, raz gorzej. Z naciskiem na gorzej, bo facet poza emocjonalną niedostępnością i byciem typowym samcem, lubił jeszcze zaglądać do kieliszka. Ot taki polski zwyczaj praktykowany od pokoleń. Alkohol był ich głównym problemem, choć oczywiście nie jedynym, ale w listę skarg i zażaleń wdawać się nie będę, bo bym Was zanudziła. Sporo tego było. Oczywiście nie był skończonym dupkiem, bo inaczej Ona nie ratowałaby związku wszelkimi siłami, nawet w imię dobra dziecka. Idiotką nie jest. Porywcza, ale nie głupia. Jednak ów osobnik inteligencji wątpliwej kilka miesięcy temu przelał czarę goryczy, gdy pijany w trzy dupy, postanowił pojechać samochodem i odebrać dziecko ze szkoły. Wtedy ona wreszcie straciła cierpliwość i wyrzuciła go z mieszkania. I tak podziwiam jej spokój i wysoki poziom współczucia, bo ja bym zadzwoniła na policję, żeby debilowi odebrali prawko. Samo rozstanie by mi nie wystarczyło, bo naraził dziecko na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. W dodatku miał świadomość, że źle zrobił, bo synkowi kazał nic mamie nie mówić.

Jak się łatwo domyślić, rozstanie nie rozwiązało problemów. Sprawa dla mnie powinna być stosunkowo prosta – alimenty na dziecko i kontakty z małym w jakimś ustalonym wymiarze czasu i terminach. Wydawałoby się, że dwoje dorosłych, w miarę dogadujących się wcześniej ludzi, takie sprawy ustali bez większych kłopotów. W końcu nie chodzi o osobiste kwestie między nimi, a o dobro wspólnego dziecka. Zrobili je razem, więc razem są za nie odpowiedzialni. Niestety rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Tatuś ucieszył się, że problem mu odszedł i dzieciakiem zajmować się nie musi. Ratami płaci 400 zł alimentów (szał, nie?) i z dziecka korzysta jako drogi powrotu do niej. Udaje dobrego tatusia, bo odwiedza lub zabiera syna dość często. Tylko przez te kilka godzin dziennie dziecku uwagi nie poświęca, tylko załatwia swoje sprawy. Mały sam się bawi, a tatuś rozmawia z babcią, kolegą czy załatwia coś w firmie. Z samymi odwiedzinami też bywa różnie, bo jak obieca, to się nie pojawi, a jak ma się nie pojawić, to pisze, że już jest w drodze. Celowo wprowadza zamieszanie, żeby emocjonalnie pogrywać z matką swojego dziecka, do której chciałby wrócić. Co prawda dziwną metodę wymyślił, która oczywiście nie działa, ale jemu najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadza.

Ruszyło mnie to bardzo, bo nie jest to pierwsza historia, kiedy tatuś po rozstaniu z mamusią w dupie ma swoje potomstwo. Ja wiem, że w przyrodzie wiele gatunków uważa taki stan rzeczy za naturalny. Spłodzi i znika. Rozumiem, że mamusi można nie kochać. Rozumiem, że dziecko mogło być wpadką. Jednak to nie jest wina tego dziecka, że jakiś idiota nie potrafił zakładać gumy lub wierzył, że umie wyjąć odpowiednio wcześnie. Zastanawiam się, jakim kretynem trzeba być, żeby nie wiedzieć, że seks bez zabezpieczenia może się skończyć niechcianą ciążą. O ile rozumiem, że można ryzykować wpadkę, gdy chce się i planuje z kimś dzieci, a kwestią pozostaje jedynie „kiedy”, a nie „czy w ogóle”, to nie rozumiem takiego zachowania, gdy myśl o dziecku przyprawia nas o ataki paniki i chęć ucieczki do innego kraju. Nawet pęknięta guma nie jest wytłumaczeniem, bo po to zostały wymyślone tabletki „72 po”. Już bardziej jestem w stanie zrozumieć, że facet może zostać złapany na dziecko, bo mu partnerka wmówiła, że bierze tabletki. Doskonale rozumiem, że niechciana ciąża partnerki może nie obudzić u mężczyzny żadnych instynktów. W końcu nawet odpowiednika instynktu macierzyńskiego nikt nie wymyślił. Tylko to nie jest żadne wytłumaczenie, bo to nadal nie jest wina tych dzieci, że idioci wzięli się za ich zrobienie. Dorośli już faceci powinni być chociaż na tyle przyzwoici, żeby owocom swojej głupoty zapewnić jakieś godne warunki do życia. Ciekawe też, że zupełnie nie przeszkadza im etykietka palanta, który porzucił własne dziecko. Spuścić się, to każdy jeden potrafi, ale już wziąć na siebie za efekty odpowiedzialności chętnych nie ma. Bycie dawcą spermy to żadne osiągnięcie.

Może rozwiązaniem byłaby jakaś edukacja w zakresie świadomego planowania rodziny, odpowiedzialności z dziećmi związanej i koniecznych do ponoszenia kosztów. Może takie uświadomienie większość osób przekonałaby do tego, że guma jest jednak mniejszym złem od zniszczenia komuś całego życia. A może powinny być jakieś specjalne egzaminy przed rozpoczęciem współżycia. W końcu nawet, żeby dostać prawko, musisz przejść kurs i zdać egzamin, żeby niepotrzebnie nie narażać życia innych ludzi. Dlaczego więc byle idiota może zrobić dziecko?

To też jeden z powodów, dla których uważam, że aborcja powinna być legalna. Nawet jeśli niechciane dziecko może w przyszłości zostać kimś ważnym, to będzie to jedno na tysiąc czy milion. Reszta powtórzy schemat swoich mało inteligentnych przodków i sprowadzi na świat więcej nieszczęśliwych ludzi, krzywdzących kolejne dzieci. Chyba nie potrzebne nam są powtórki śliskiego kocyka, konkubiny o twardej ręce czy bagna w lesie. Nie wiem jak Wam, ale mi skrobanka w tym przypadku wydaje się bardziej humanitarna.

A gdyby ktoś mnie szukał, to jestem tutaj.