Dlaczego nie piję alkoholu

Jeśli liczysz na jakieś szokujące wyznanie czy motywującą historię o tym, jak wygrałam z uzależnieniem, to się przeliczysz. Za moją decyzją o rezygnacji nie kryje się nic szalenie interesującego czy przerażającego. W dodatku tytuł powinien być uzupełniony słówkiem „prawie”, bo to nie jest tak, że nie piję w ogóle. Po prostu alkohol nie jest mi do niczego potrzebny.

Nie piję „do lustra”

Podstawowa przyczyna mojej obecnej abstynencji jest banalnie prosta. Przede wszystkim nie piję, bo nie robi tego Diabeł. Nie jest to z mojej strony żadne poświęcenie dla związku. Po prostu nie kręci mnie picie w samotności. Oczywiście zdarza nam się przygotować romantyczną kolację, do której idealnie pasuje kieliszek wina i wtedy go sobie nie odmówię. Jednak w większości przypadków zwyczajnie lubię być na tym samym poziomie świadomości, co mój ukochany.

Kocham swój mózg i swoje życie

Kolejnym i to nawet ważniejszym powodem jest to, że zwyczajnie lubię trzeźwo myśleć. Alkohol na to nie pozwala. Jestem w większości przypadków zadowolona z miejsca i sytuacji w jakiej się znajduję, dlatego wolę chłonąć rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę. Nie muszę jej na siłę ubarwiać procentami, choćby i dlatego, że od urodzenia w zestawie dostałam różowe okulary. Poza tym nie każdy zawsze upija się na wesoło. Po co ryzykować alkoholowego doła?

Alkohol nie rozwiązuje problemów

Wolę też rozwiązywać swoje problemy, a nie je zagłuszać. Jest to skuteczniejsza i bardziej trwała metoda. Już nie raz słyszałam, że zagłuszane alkoholem problemy wracają ze zdwojoną siłą, często podlane poczuciem winy i udekorowane nowym problemem, który spowodowały procenty. To jak chodzenie w kółko i udawanie, że nie dostrzega się gonienia własnego ogona. Utopiony w butelce kłopot w końcu i tak wypłynie. Lepiej więc rozwiązać go na trzeźwo.

Królowa parkietu z dobrą pamięcią

Tak samo mam z imprezami, których większość nie wyobraża sobie bez czegoś mocniejszego. Ja potrafię doskonale bawić się zupełnie trzeźwa i najczęściej to właśnie robię. Chociażby dlatego, że lepiej mi się tańczy, gdy alkohol nie zaburza mojej równowagi. Bez niego również lepiej odczytuję prowadzenie partnera. Nie mówiąc o tym, że zachowanie w pełni sprawnego umysłu ma również inne plusy. Przede wszystkim nie muszę pytać znajomych, co robiłam na imprezie. Odpada również oglądanie zdjęć z nadzieją na odtworzenie zdarzeń i liczenie na brak kompromitujących mnie fotek. Nie muszę obawiać się, że przez alkohol zrobiłam lub powiedziałam coś kompromitującego. Dodatkowo następnego dnia budzę się bez kaca, bólu głowy i nie muszę wegetować z naiwnym postanowieniem „to był ostatni raz”.

Natomiast jeśli bardzo chcę, żeby kręciło mi się w głowie, świat wirował rozmazany, a po wszystkim chciało mi się rzygać, to mogę wybrać się na pierwszą lepszą karuzelę. Ma to tą niezaprzeczalną zaletę, że trwa dokładnie tyle, ile chcę, żeby trwało. Nie posiada też dodatkowych skutków ubocznych, w postaci chociażby smrodu właściwego dla żula.

Fetorek odorek

Swoją drogą, to czy nikomu z pijących zupełnie nie przeszkadza to, że następnego dnia lub czasem wcześniej, obrzydliwie śmierdzi?!? „Aromat” przetrawionego alkoholu razem ze smrodem fajek stoją u mnie wysoko w rankingu na skuteczne odstraszacze. Chyba nawet kupa nie obrzydza mnie tak bardzo, jak śmierdzący przetrawionym alkoholem i fajkami człowiek. Dlatego wolę zostać nie tylko trzeźwa, ale i pachnąca, bo tego smrodu nie zabija prysznic czy zjedzony posiłek, a przynajmniej nie jeden.

Powiedz mi, ile pijesz, a powiem Ci kim jesteś

Kolejnym powodem, dla którego wybieram życie bez procentów, są lepsze i bardziej wartościowe przyjaźnie. Unikając alkoholu, unikam jednocześnie towarzystwa ludzi, dla których jedyną ambicją jest doczekać weekendu i się najebać. Nie kręcą mnie rozmowy o ilości i rodzaju spożytych procentów czy rywalizacja, kto ma mocniejszą głowę. Już samo słuchanie (np. w autobusie) niektórych rozmów w piątki czy poniedziałki rano wydaje się wystarczająco żenujące.

Czy to już alkoholizm?

Poza tym wyjątkowo lubię być mniejszością i nie czuję potrzeby zasilania grona alkoholików w Polsce. Nie podoba mi się popieranie i rozpowszechnianie „mody”, przez którą stale rośnie liczba przestępstw, wypadków samochodowych, samobójstw, przemocy i rozbitych lub żyjących w nędzy rodzin. Zresztą wypowiadałam się już trochę na ten temat tu i tu.

Nie od dziś wiadomo, że alkohol uzależnia, a z nałogu nie wychodzi się łatwo. Nie chcę sprawdzać, czy jestem wystarczająco silna, by przestać. Wolę być wystarczająco silna, by nie zaczynać. Co oczywiście nie oznacza, że nigdy nie zobaczycie mnie z czymś procentowym w dłoni. Lubię „pedalskie”/”babskie” piwa (smakowe znaczy), niektóre drinki i dobre wino. Byle rzadko i z umiarem.

A jak to jest u Ciebie? Lubisz alkohol? Z jakiej okazji go spożywasz, jeśli to robisz?

Zapraszam też do polubienia moich profili na instagramietiktoku lub facebooku.