Granice zdrady

Oglądaliśmy z Diabłem ostatnio House of cards. Bardzo nas wciągnął ten serial i teraz czekamy na kolejny sezon. Pomijając jednak aspekty polityki w nim poruszone, chciałam dzisiaj skupić się na innym motywie. Wyjątkowo zainteresowało mnie małżeństwo głównych bohaterów. W jednym z odcinków Frank puszcza się z dziennikarką. Po wszystkim, gdy wraca do domu, żona spokojnie pyta go o to. On odpowiada, że się z tamtą przespał i nie wie czy to było jednorazowe. Ona zaś zmartwiła się tylko czy dziewczyna jest dyskretna. Zero emocji, zero złości. Jakby miała to głęboko w d… W kolejnych odcinkach jego romans trwa, a ona dalej nic nie mówi, tylko wspiera, przytula i całuje. Kilka odcinków później to ona znika na parę dni z fotografem. Frank troszkę się zdenerwował. Widać jemu za bardzo się nie spodobał skok w bok żonki, ale i tak w międzyczasie podczas jakiegoś wywiadu nazwał ją miłością swojego życia. Można? Zero komentarza, zero pretensji. Po wszystkim żyli sobie dalej, jakby się nic nie wydarzyło. Nie wiem czy żyli szczęśliwie, bo mi się sezon skończył. Nie mniej jednak zmusiło mnie to, do zastanowienia się nad podejściem ludzi do związków i zdrady.

Kolega z gg, o którym już wcześniej wspomniałam, zasugerował, że już pisanie jego kobiety z innym byłoby dla niego problemem w związku. Zakładam więc, że on widzi partnerstwo jako wzajemne ograniczanie się i brak zaufania, a co za tym idzie, brak innych znajomości. Masz kogoś, to już reszta ludzi Ci do szczęścia potrzebna nie jest. Nie wiem tylko, jak w takich warunkach pracować, ale pewnie praca zdalna mogłaby być jakimś rozwiązaniem. Oczywiście pod nadzorem, żeby nie napisać jakichś prywatnych pozdrowień czy nie wdać się w zbędną dyskusję na tematy z pracą niezwiązane. W ostateczności dozwolone są spotkania w gronie złożonym tylko z przedstawicieli własnej płci. Chyba, bo o to akurat nie zapytałam.

W moim związku dozwolone są kontakty z innymi osobami na płaszczyźnie koleżeńskiej bez względu na płeć. Nawet tańczyć z innymi możemy (chociaż nie bardzo lubimy). Mamy do siebie zaufanie, mówimy sobie o wszystkim i wierzymy w naszą miłość, więc nie są nam straszni potencjalni adoratorzy czy adoratorki. I choć trójkąt zdaniem Diabła, niezależnie czy z mężczyzną czy z kobietą, zdradą nie jest, to już np. fantazjować o innym konkretnym facecie bym nie mogła. Oczywiście wszystko ponad fantazje też jest zabronione. Słusznie, bo mimo mojej otwartości, sama nie byłabym zachwycona, gdyby on mi radośnie oświadczył, że myśli o seksie z jakąś konkretną laską. Podejrzewam, że bliżej niesprecyzowana istota w fantazjach by przeszła. Zwłaszcza, że do trójkąta ktoś jednak potrzebny jest. Oczywiście z tymi fantazjami to też bez zbędnej paranoi, bo sny czy fantazje sytuacyjne, że tak powiem, nie są, moim zdaniem, brane pod uwagę. Od myślenia do realizacji niby droga daleka. W dodatku zmuszanie się do niemyślenia to głupota. Wiadomo, że aby o czymś nie myśleć, musimy najpierw zwizualizować to sobie. „Nie myśl o różowym słoniu, nie myśl o różowym słoniu”. To chore jest po prostu. Nie ma sensu nakładać sobie sztucznych ograniczeń, bo możemy nabawić się depresji.

W kwestii samego trójkąta ja wciąż się waham, bo chociaż fajnie to wygląda w wyobraźni, to nie wiem czy przełknęłabym to w rzeczywistości. Zdrada czy nie zdrada? Nie liczy się, bo wyraziłam zgodę? Czy jednak kontakt cielesny z inną niż własny partner osobą jest zdradą? Mam wątpliwości przed, więc na pewno nabrałyby ostatecznego kształtu po trójkącie. Nie wiem jednak czy chcę ryzykować, że po fakcie uznam to jednak za zdradę. Zdaje się, że jestem zaborczą istotą, która nie lubi się dzielić.

Wracając jednak do tematu, to znam ludzi, dla których zdradą nie jest seks z innymi, ale np. pocałunki już tak. Seks bowiem traktują jako czynność wyzbytą z uczuć, a pocałunki mają dla nich nacechowanie emocjonalne. To chyba podchodzi pod teorię, według której dziwki nie całują się z klientami. Nie wiem czy to ma jakikolwiek sens. Bez całowania to nie zdrada. Czy Wam też to wydaje się naciągane? Tak jak to, że w delegacji, od tyłu, w prezerwatywie itp. to nie zdrada. Nie ma to jak szukanie dla siebie usprawiedliwienia.

Są i tacy, którzy chodzą do klubów dla swingersów czy zapraszają innych do domu i łóżka. Trójkąty, czworokąty, wymiany partnerów to dla nich norma, bo uważają, że fizyczne akty zupełnie nie mają dla nich w kwestii zdrady znaczenia. Pieprzyć można się bez miłości. Względnie trafiają na wspaniałego partnera pod kątem charakteru, ale nie ma chemii. Wolą więc być razem, spędzać czas, gadać po nocach i czytać sobie w myślach, ale uprawiać seks z kimś innym. Ważne, że kładą się i budzą wciąż przy tej samej osobie, mogą jej ufać i na nią liczyć.

Ja cieszę się, że z Diabłem mamy identyczne poglądy na tą kwestię. Ciężko byłoby żyć w związku, w którym granice jednej ze stron byłyby oddalone od tych drugiej strony. Dlatego tak cenię nasze prywatne dopasowanie, bo m.in. dzięki temu nie mamy się o co kłócić i nie mamy też dziwnych akcji. Parom, które w tej kwestii mają różne poglądy, nie zazdroszczę. Ona całuje się ze swoim przyjacielem, bo uważa to za normalne, a on gotuje się z zazdrości. Albo on bzyka wszystko, co się rusza, bo uważa, że zdradziłby dopiero, gdyby w innej się zakochał. Jest to o wiele ważniejsza kwestia niż to czy woli się jajka na twardo od jajecznicy. Dlatego uważam, że warto poznać swojego przyszłego partnera dobrze zanim zdecyduje się na poważny związek. Tu nie ma mowy o kompromisach. Osoba przymykająca oko na zdrady będzie czuła się krzywdzona, wykorzystywana i będzie w nadziei żyła, że ta druga w końcu zrozumie i może nawet się zmieni. Osoba zmuszona do rezygnacji ze swojej szeroko rozumianej otwartości, będzie czuła się jak zamknięta w klatce. W końcu będzie potrzebowała się uwolnić. Obie sytuacje to aktywne bomby zegarowe, których uruchomienia można było uniknąć.

Nie mniej jednak do tego, gdzie leży granica zdrady, każdy ma własne podejście. Są przecież kobiety, które dostają napadów zazdrości, bo ich facet na ulicy spojrzy na inną. Dla mnie to zdecydowanie przesada. A jak to jest u Was? Gdzie leżą Wasze granice?