Kto winny zabójczy internet czy nieodpowiedzialni rodzice?

Oficjalnie wróciłam już z urlopu. Krótki był, ale wyjątkowo intensywny, dlatego nic tu nie pisałam. Nie zapomniałam jednak o Was i zbierałam tematy na teksty. Zacznę od wpisu nieurlopowego. Chciałam go zostawić na później, ale rzuca się na mnie z każdej strony. Dołączę więc do grupy piszącej o tym samym czyli o przerażającym zabójcy – Internecie!

Przeglądałam ostatnio wiadomości i trafiłam na ten artykuł. Cholera mnie wzięła od razu. Nosz kurczaki. Dlaczego ludzie próbują zrzucić odpowiedzialność własną na innych?!? To, że dziecko się zabije przez jakiś portal jest winą rodziców, a nie portalu. To, że zrobi sobie krzywdę nożem, jest winą rodziców, a nie producenta tych noży. Jak dziecko będzie oglądało porno, to też wina rodziców, a nie rządu, który nie zablokował społeczeństwu dostępu do takich treści. Mówienie, że jest inaczej, jest głupotą i próbą zrzucenia odpowiedzialności na innych.

Jeszcze nie mam dzieci, ale sama kiedyś byłam dzieckiem, a fakt, że czytacie ten tekst świadczy o tym, że udało mi się przeżyć. Nie byłam odcięta od internetu, wychowywana pod kloszem czy chroniona przed jakąkolwiek krytyką przez zamknięcie w piwnicy. Fakt, że żyję zawdzięczam odpowiedniemu wychowaniu przez moich rodziców, którzy umieli wytłumaczyć mi konsekwencje używania pewnych rzeczy albo pozwalali z nich skorzystać, żebym mogła przekonać się o czymś na własnej skórze. Dzięki temu np. wiem, że ognień jest gorący i nie ma co w niego rąk wkładać. Nie mniej jednak rodzice zawsze przy mnie byli. Umieli wiele rzeczy mi wytłumaczyć oraz zbudować u mnie poczucie własnej wartości na tyle silne, żeby jakieś głupie komentarze nie miały na mnie wpływu. Zapewniam, że takich miałam pod dostatkiem, bo byłam szczęśliwą posiadaczką aparatu na zęby, kiedy jeszcze nie były modne. Tak samo jak tamte wtedy, teraz olewam komentarze od osób z internetu, których nawet nie znam. Anonimowe osobniki rzucają gównem jak małpy w ZOO – w kogo popadnie i byle trafić. Nie ma więc żadnego sensu, żeby ich opiniami się przejmować. Nie są w końcu wycelowane w konkretną osobę, a w każdą, która będzie akurat pod ręką. No, ale wciąż potrzeba rodziców, którzy wytłumaczą czym hejt różni się od konstruktywnej krytyki. Choć w mojej młodości pojęcie hejtu jeszcze nie istniało, rodzice umieli wytłumaczyć mi różnicę. Za moich czasów funkcjonowało powiedzonko „kto kogo przezywa, tak samo siebie nazywa”. Dzięki temu przeżyłam, ze sznura co najwyżej robiłam huśtawkę i dlatego też dziś raczę Was swoimi mądrościami.

Krwiożerczy internet nie istnieje. Gdyby tak było już dawno byśmy wszyscy wymarli, nawet trolle. Masowo popełnialibyśmy samobójstwa od zalewającego nas hejtu. No dobra, nie wszyscy. Ja raczej jeszcze nie, bo nie dorobiłam się jeszcze swoich własnych hejterów na blogu. Cudzych też na szczęście nie posiadam. Na razie mam tylko jednego bardzo upartego gościa, który próbuje mi wmówić, że aborcja jest morderstwem. Chociaż może i to powinien być dla mnie powód do kupienia sobie sznura albo silnych tabletek nasennych. Wyrzuty sumienia powinny mnie zjeść od środka i zmusić do założenia sobie pętli na szyję zaraz po skończeniu dyskusji, bo na pewno ten anonimowy człowiek ma rację, a nie ja.

Problemem nie jest internet, a pozostawione same sobie istotki, które nie mając odpowiednich wzorców wpojonych przez rodziców, uważają za boskie wszystko, co znajdą w sieci. Ja wiem, że teraz czasy są ciężkie, bo kryzys jest. Rodzice muszą pracować zamiast zajmować się dziećmi, bo przecież trzeba zarobić na nianię, na wakacje, na nowy komputer, telefon czy inny gadżet albo na markowe ciuchy. No dobra, nie wszystkich stać na takie luksusy, więc po prostu starają się zarobić na kolejną puszkę z piwem. Nie mają czasu zajmować i interesować się własnym dzieckiem, bo albo się jest w pracy albo się jest zmęczonym po pracy. Jak ma się własne problemy na głowie, to po co jeszcze brać do kolekcji cudze? A poza tym, jakie dziecko może mieć problemy?!? Z jakimiś bzdurami przychodzi, czas zajmuje, głowę zawraca. Niech idzie, zajmie się czymś, komputer włączy…

Ludzie żyją we własnym świecie, obok siebie zamiast razem, a potem dziwią się, że partner zdradza, a dziecko się wiesza. „Przecież byliśmy tacy szczęśliwi! Było jak w bajce! Robiłam dla niego wszystko, jak mógł odejść!”, „Dostawała wszystko jak mogła się zabić! Przecież to było takie grzeczne i spokojne dziecko!”. Później zaś padają oskarżenia: „Internet winny! Powinni zamknąć te strony!”, „To wszystko przez porno! Trzeba zablokować takie treści!”, „To wszystko wina tej dziwki! Zabrała mi męża!” i tak dalej. W sobie winy zazwyczaj nikt nie widzi.

O ile jeszcze samobójstwa wśród młodzieży mnie nie dziwią, to zawsze fascynują mnie tłumaczenia rodzin, że to takie spokojne, wesołe i cudowne dziecko było. Kiedyś (teraz pewnie też, ale przestało to być modne) młodzi zabijali się z miłości, teraz przez treści z netu. Za każdym razem jednak dzieje się to NAGLE! Nie ma postępującego w człowieku procesu, spadku nastroju, niechęci do jedzenia, rozmowy i w ogóle towarzystwa czyli wręcz wymalowanego na twarzy problemu. Po prostu wesołe i szczęśliwe dziecko pewnego dnia popełnia samobójstwo.

To nie internet jest problem, nie treści w nim zawarte. Nie twórcy serwisów, porno czy brutalnych gier są odpowiedzialni za te niepotrzebne zgony. Winni są rodzice tych dzieci, którzy nie byli z dziećmi wystarczająco blisko by zauważyć problem i przeciwdziałać negatywnym skutkom. To oni pozwolili korzystać swoim pociechom z treści niedostosowanych do ich wieku i to jeszcze bez żadnej kontroli. To nie internet jest zły, to wychowanie zawiodło. Nie ma więc sensu szukać winnych daleko, wystarczy spojrzeć w lustro i powiedzieć „dałam/em dupy.”

Tradycyjnie zapraszam też tutaj.