Nie warto się cieszyć

Ostatnio oglądałam kilka odcinków nowego sezonu Przepisu na życie i nasunęły mi się pewne wnioski. Zacznę może jednak od krótkiego wprowadzenia, o co w tym serialu w ogóle chodzi, bo wierzę, że jednak większość z Was go nie ogląda. Ja mam jednak słabość do Borysa Szyca. Nie pytajcie dlaczego, bo sama nie wiem. W dodatku Przepis na życie początkowo był zabawnym serialem, który idealnie wpasowywał się w popołudniowy odpoczynek, jako tło innych czynności np. nadrabiania zaległości w czytaniu i komentowaniu cudzych postów.

W dużym skrócie serial opowiada o Jerzym i Ance, który kochają gotować i kochają siebie, a także o ich rodzinach i znajomych. Oczywiście na początku się praktycznie nienawidzą, bo Jerzy jest złośliwym i wymagającym szefem, a Anka dość niesforną pracownicą. Jak wiadomo, bo schemat to schemat przecież, wspólne złośliwości w końcu budzą wielką miłość. Oboje porywczy, gwałtowni i pochopni w podejmowaniu decyzji nie mają jednak łatwego życia. Anka ma byłego męża, córkę i w dodatku na odchodne zaszła z byłym już mężem w ciążę. Jerzy zaś ma syna i wredną byłą żonę, która często jest źródłem problemów. Wiadomo, że nasza para schodzi się i rozchodzi wiele razy. On jest zazdrosny o facetów próbujących, czasem skutecznie, poderwać Ankę. Ona o kobiety, które próbują odbić jej Jerzego, uciekając do najbardziej podłych sztuczek, jakie kobietom mogą przyjść do głowy. Oczywiście twórcy serialu musieli też w końcu Jerzego wepchnąć pod samochód, żeby stracił pamięć i dorzucić terapeutkę, która zamiast pomóc, wskoczyła mu do łóżka. Pod koniec poprzedniego sezonu, Anka z synkiem wyjechała na kurs kulinarny. Oczywiście ona miała tysiące wątpliwości, ale rodzina i znajomi ją przekonywali do wyjazdu, który jej się należy. Obiecali, że zajmą się wszystkim pod jej nieobecność. Jerzy, który początkowo miał wziąć ślub z terapeutką, w końcu odzyskał rozum i pojechał za Anką. Skończyło się na tym, że we trójkę upajając się wspólnym szczęściem zwiedzali Europę. W nowym sezonie wrócili uśmiechnięci, odmienieni, zakochani i szczęśliwi do granic możliwości. No z przyjemnością się na nich patrzyło.

Tu właśnie zaczęło się to, co aż mnie zmobilizowało do napisania tego tekstu i przyznania się, że oglądam Przepis na życie. Mianowicie wszystkim pozostałym bohaterom niesamowicie przeszkadzało szczęście Anki i Jerzego. Córka strzeliła focha, że mamusia daje się omamić facetowi i lata za nim szczęśliwa, a ją zostawiła na 2 miesiące. Nie ważne nawet, że przed wyjazdem cieszyła się z wolnej chaty, zapewniała, że jest dorosła i sobie poradzi. Nie, teraz postanowiła strzelić focha i nawet uciec z domu (do babci), bo jej się kochanek mamy nie podoba. W międzyczasie focha strzelił też były mąż, robiąc wyrzuty, że syna mu porwała, córkę zostawiła samą, a urlop to powinien trwać dwa tygodnie, a nie dwa miesiące. Ja tam tego nie rozumiem, bo sama bym się nie obraziła za dwumiesięczny wyjazd, ale widać resztę zżerała zazdrość. Rodzina i znajomi, którzy mieli zająć się lokalem, też od razu zrobili jej wielkie wyrzuty i pretensje, że ona ich zostawiła i się bawiła, a oni harowali. Trzeba było się nie oferować z pomocą. Proste! W dodatku mieli pretensje, że wygląda pogodnie i radośnie, ubiera się jak hipiska, a powinna spoważnieć, ubrać się normalnie i wrócić do pracy. Jerzy wcale nie miał lepiej, bo na niego obraził się syn z byłą żoną i niedoszłą, porzuconą przed ołtarzem żoną (która nadal próbuje mieszać).

I tak mi przyszło do głowy, że ten serial nie pokazuje nic nowego. Na co dzień też widuję ludzi, którym szczęście innych stoi kołkiem w gardle. Bo jak jedni mają prawo się cieszyć, kiedy innym jest źle? Ja sama za mój niepoprawny optymizm zawsze dostawałam po dupie i byłam sprowadzana na ziemię. „I z czego się tak cieszysz” słyszałam niejednokrotnie i nie mogłam zgadnąć, co innym przeszkadza mój dobry humor. Przecież nie robiłam nikomu krzywdy swoim szczęściem. Jednak w naszym kraju sportem narodowym jest narzekanie. Każdy ciągle tylko gada o tym, jak mu źle, ciężko i wszystko pod górkę. Spotykasz znajomych i pytasz, co słychać, a oni odpowiadają „a jakoś leci”. Nie pamiętam, kiedy usłyszałam „jest zajebiście, wszystko mi się układa, jestem taki szczęśliwy”. Ludziom to chyba przez gardło nie przechodzi i nawet Ci, którzy szczęśliwi być powinni, bo mają lepiej niż większość ludzi na świecie i tak znajdą powód do narzekania. W końcu przyczepić się można o wszystko. O to, że deszcz pada, że słońce za mocno świeci. Jest albo za gorąco, albo za zimno, za głośno albo za cicho. Piąty samochód nie jest tak ładny jak cztery poprzednie.

Natomiast kiedy ktoś się zaczyna wyróżniać i pokazywać, że cieszy się z tego, co ma, od razu jest przez resztę tłamszony. Pamiętam końcówkę jednego z dowcipów „i co się tak cieszysz i tak masz raka”, który idealnie pokazuje, jak inni chętnie zabijają w nas wszelkie przejawy radości. Jak Ci się uda coś dobrze zrobić, zaraz wypomną Ci, ile rzeczy Ci nie wyszło, albo ile jeszcze jest do zrobienia. Jak uda Ci się coś wygrać, będą kręcić nosem, że tanie, brzydkie albo niepotrzebne. Ostatecznie popatrzą na Ciebie i rzucą: „świetnie, powodzi Ci się, nawet przytyłaś”. I tak w kółko i tak ze wszystkim. Ludzie chyba po prostu czują się bezpieczniej, gdy jest źle. Przecież jak jest dobrze, to zawsze coś się może zepsuć. Chyba na tym też bazuje ten serial, bo kiedy już się zaczyna układać, wprowadzają jakąś tragedię czy komplikacje. Człowiek nabiera wtedy przekonania, że w życiu nie może być dobrze. Jak już się zacznie układać, to trzeba wypatrywać nieszczęścia, bo ono na pewno się pojawi. A jak się nie pojawi, to trzeba sobie problemy stworzyć samemu, żeby równowaga była w życiu.

Czuję, że nie pasuję do tak myślącego świata. Do tych wszystkich smutasów. Wolę być wariatką, która jadąc rano do pracy, ma szeroki uśmiech na ustach, która więcej się śmieje niż płacze. Wolę cieszyć się z małych rzeczy niż narzekać na to, czego mi brakuje. Szczęśliwym można być w każdej chwili, nie trzeba czekać aż „to się stanie”. Ludzie nieustannie odkładają bycie szczęśliwym na później. Na jutro, które pewnie nigdy nie nadejdzie, bo ciągle znajdują nowe powody, dla których muszą jeszcze poczekać. Ja nie wiem, czemu miałabym czekać, skoro szczęśliwa jestem już teraz, z tym co mam. Po prostu nie ma sensu oglądać się na innych. Przejmować tym, co mówią. Nie pozwalać, żeby rujnowali nasze szczęście. Inni nie mogą mieć wpływu na nasz humor. Nasze poczucie szczęścia nie może być zależne ani od innych ludzi ani od rzeczy. Ci pierwsi zawsze będą niezadowoleni, a tego drugiego nigdy nie będziemy mieli wystarczająco dużo. Szczęśliwym trzeba się po prostu czuć, bez żadnego „ale”.