O higienie, uwodzeniu i chemii…

Swoim poprzednim tekstem o tym, jak zainicjować seks z mężczyzną, sprowokowałam pewną blogerkę do napisania tekstu w odpowiedzi. Wielka była moja radość, gdy przeczytałam jej „mądrości”, bo od razu miałam w głowie post, który właśnie czytacie. W zasadzie postanowiłam skomentować to, co ona napisała, głównie dlatego, że rozbawiło mnie jej oburzenie odnośnie słów „wygolona i wymyta w strategicznych miejscach”. Oburzyło to też jednego z mężczyzn i obraz ich dwójki – brudnych i włochatych, splecionych w miłosnym uścisku – stał się dodatkową motywacją do napisania tego wpisu…

Autorka powołując się na mój tekst pisze m.in.: Bridget (tak nazwała bohaterkę z mojego tekstu) jest także idealnym przykładem na stereotypy płciowe i uleganie oczekiwaniom, jakie stawia kobiecie dzisiejszy kanon piękna. Obsesyjnie myśli o własnej atrakcyjności: musi być „wygolona i wymyta w strategicznych miejscach”. Czy którykolwiek z heteroseksualnych facetów mających udane życie seksualne kiedykolwiek zastanawiał się, czy jest wystarczająco ”wygolony i wymyty”? Czy naprawdę są na świecie osoby, które przed pójściem do łóżka pytają, czy umyłaś zęby lub kiedy robiłaś ostatni raz siku?” Nie bardzo rozumiem dlaczego autorka uważa, że dbanie o higienę i estetykę jest narzuconym kanonem piękna i obsesyjnym myśleniem o atrakcyjności. Prędzej naturalnym myśleniem, bo przecież brudne i włochate (chyba, że kudłata klata) nie jest atrakcyjne, ale nie o sam wygląd tutaj chodzi. Przed jedzeniem myje się ręce, przed seksem inne części ciała. Często wręcz całe ciało. Dla mnie to normalne i zrozumiałe, że nie chce się śmierdzieć. Higiena jest podstawą codziennego życia, a przy sprawach tak intymnych jak seks, wręcz obowiązkowa. Znam wielu mężczyzn i doskonale wiem, że ci, którzy mają udane życie seksualne dbają o swoje zdrowie i wygląd, a co za tym idzie, właśnie o higienę. Wtedy nie trzeba pytać czy partner mył zęby, bo się doskonale wie, że to zrobił. Staram się nie myśleć, co autorka tekstu skrywa pod swoim ubraniem, bo obawiam się, że takiej traumy nie wyleczyłabym do końca życia, ale jej oburzenie higieną nie budzi dobrych skojarzeń.

Dalej starała się błysnąć, komentując moją wypowiedź, że kobiece starania nie muszą się skończyć seksem: Ona trochę się pouśmiecha, da się pocałować, ale jak facet nie zrozumie jej intencji, to nie jej wina, w końcu ludzie są różni i tak miało być. A że jej zabiegi nie prowadzą do seksu? To przecież nie jej wina – nikt nie uczył jej empatii ani zadawania pytań wprost.” To chyba powinno być jasne dla każdego, że nie wszystkie spotkania muszą kończyć się seksem. Te pierwsze nawet nie powinny, a podczas późniejszych zwyczajnie można mieć ochotę wspólnie spędzić czas, porozmawiać czy obejrzeć film w kinie. Nie ma nic złego w tym, że jedna osoba ma ochotę i liczy na seks, a druga wręcz odwrotnie. Czym, że jest więc prowokowanie partnera i wykazanie zrozumienia dla braku ochoty, jeśli nie empatią? Oczywiście możesz zapytać, czy druga strona ma ochotę na seks, ale to już nie ma nic wspólnego z empatią. W dodatku, w odróżnieniu od uwodzenia i prowokowania, odbiera szansę na rozbudzenie tej ochoty. Ja osobiście wolę, kiedy mężczyzna rozbudza moją ochotę stopniowo słowami, sugestiami, pocałunkami, dotykiem, a nie pyta „będziemy dziś uprawiać seks?”. Bezpośredniość w tym przypadku nie jest gwarancją sukcesu, ale porażki.

„Uważam, że największą tragedią naszych czasów jest przekonanie, że mężczyzna powinien się domyślać, czego chcemy oraz co tak naprawdę chodzi nam po głowie. Niestety mimo wielu cudów nauki nie udało nam się wyhodować pokolenia męskich telepatów. Może więc zamiast zachęcać do dawania dwuznacznych sygnałów, powinnyśmy postawić na szczerość wobec siebie i innych? Chociażby w TYM tekście zachęcam partnerów do tego, żeby byli wobec siebie szczerzy. Daleka jestem od twierdzenia, że facet powinien się czegokolwiek domyślać. Nie zmienia to jednak faktu, że randki od zawsze rządziły się swoimi prawami. Nikt nie siadał i szczerze, prosto w oczy nie mówił „ja to chcę dwójkę dzieci, domek z ogródkiem, psa, chomika, seks dwa razy w tygodniu i żebyś wynosił śmieci, a teraz choć się bzykać, bo mam na to ochotę”. Randki są od tego, żeby uwodzić, rozbudzać, kusić, budować napięcie i przy tym powoli się poznawać. Jasne, że szczerość jest ważna, dlatego w damsko-męskich gierkach nie należy kłamać, ale nie obdzierajmy tego z magii i uroku uwodzenia. Wątpię, żeby znalazła się kobieta, która doceniłaby szczerość faceta, gdyby bez skrupułów po rozmowie o pracy stwierdził, że on to jednak ma ochotę na seks i zapytał, co ona na to. Natomiast podejrzewam, że niewiele pań odmówiłoby, gdyby w świetle świec mężczyzna stopniowo rozpalał ich zmysły wszystkimi dostępnymi sztuczkami.

„Zadbanie o „seksowną” atmosferę nie polega zatem na zapaleniu kilku świeczek i mrugnięciu w stronę łóżka, ale jest procesem. Czy w tym kontekście porady typu: ”ogól się i zaproś go do siebie” nadal brzmią mądrze? Co się stało z nami, kobietami, że zapominamy o swoich największych atutach? Gdzie jest w tym wszystkim teasing, wywołanie u niego napięcia przed spotkaniem, drobne dwuznaczności? Pomijam, że moje słowa zostały tu wyrwane z kontekstu… to czy ogolenie się i zaproszenie faceta do siebie nie jest właśnie częścią procesu? Czy zadbanie o higienę, dobry smak i o poczucie się atrakcyjną powinno być z niego wykluczone? Czy zapalone świece nie stwarzają intymnej atmosfery? Poza tym autorka chwilę wcześniej stwierdziła, że zamiast dwuznaczności poleca szczerość, a potem sama o tych dwuznacznościach wspomina. Może, więc w ramach tego mówienia wprost, powinna zaproponować smsa „zapraszam na seks o 19:00”, żeby facet domyślać się nie musiał, bo przecież nie jest telepatą. Czepia się, że kobiety zapomniały o swoich atutach, a sama nie pamięta o własnych słowach napisanych akapit wcześniej? Może powinna zdecydować się na jedną wersję i dopiero potem pouczać? I wytykać komuś „błędy” z sensem, bo skoro jej zdaniem należy wywoływać napięcie przed spotkaniem, dlaczego złe jest robienie tego już w jego trakcie? Napięcie wywołuje się przed spotkaniem, utrzymuje się je w trakcie i jeszcze po jego zakończeniu. Uwodzenie jest grą, która między partnerami nigdy skończyć się nie powinna. To nie jest zabawa tylko na randkę, ale też na resztę wspólnego życia.

„Jeśli między partnerami jest „chemia” i wzajemne zrozumienie, to nie trzeba nikogo ”prowokować” i niczego sztucznie przyspieszać – tylko rzeczy dzieją się same 😉 No i znowu nieścisłości z jej strony, bo przecież sama pisała o wywoływaniu napięcia przed spotkaniem i drobnych dwuznacznościach, a jest to ewidentne prowokowanie i przyspieszanie. Jeśli zaś mówimy o chemii, dzięki której wszystko dzieje się samo, to takie „uczucie” prowadzi do zaspokojenia swoich fizycznych potrzeb na pierwszej randce, a nie do wielkiej, głębokiej, intymnej miłości. Dalej nic nie dzieje się samo. Bez wzajemnej gry, flirtowania, adorowania, dwuznaczności i uwodzenia mamy płytkie, czysto fizyczne relacje, które nie mają szansy się rozwijać. „Chemia”, która wynika z zauroczenia wyglądem, potrzebuje uwodzenia, gry między partnerami, niedopowiedzeń, sugestii, spojrzeń, dotyków, żeby mogła trwać i przerodzić się w coś więcej, za czym tęskni autorka wypowiedzi.

„Na końcu perełka od Chica Mala: „nie ufam facetom, których trzeba namawiać do seksu”. Tak się składa, że ja wręcz przeciwnie. Oddam Chice z nawiązką wszystkich tych dziwnych i/lub anonimowych adoratorów, którzy chodzą przez fizys na skróty i rekompensują swoje emocjonalne braki szybkim seksem. Tęsknię za poczuciem intymności. Mam wrażenie, że ludzie często zapominają się o siebie starać, że są nastawieni na branie, często jednorazowe, konsumpcyjno-kompulsywne znajomości, ale o tym może kiedy indziej.” Tak się składa, że faceci, których nie trzeba nakłaniać do seksu, to nie ci sami, którzy bzykają wszystko, co się rusza i przed nimi nie ucieka. Panowie, którzy emocjonalne braki rekompensują szybkim seksem, są w tej samej grupie, co panowie, którzy od seksu stronią. Żadna z tych postaw nie jest naturalna i zdrowa. Natomiast ochota na seks i dążenie do niego wcale nie oznacza tego, że partner nie będzie się starać i jest nastawiony na branie. Dobry kochanek to przede wszystkim dobry partner. Nie spotkałam jeszcze na swojej drodze ani nie słyszałam o takim, który byłyby dobry i nastawiony na branie. Tak się po prostu nie da. Nie mówiąc już o tym, że nie umiem sobie wyobrazić budowania dłuższej relacji i intymności z facetem, który seksu nie chce uprawiać.

Nie chcę spłycać relacji damsko-męskich do łóżka. Chcę podkreślić, że satysfakcjonujący obie strony seks jest jednym z bardzo ważnych filarów udanego związku. Jeśli chce się zbudować głęboką, intymną relację, nie można o nim zapomnieć.