Po co nam te znicze?

Jak już zapewne wiecie od dawna jestem optymistką, która ma problem z wiarą w boga (a jak nie wiedzieliście, to Wam mówię). Dlatego święto, które w naszym pięknym kraju przypada na 1 listopada zupełnie mi się nie podoba. Stoi mi kołkiem w gardle tym mocniej, im bardziej zagłębiam się w idei minimalizmu, bo wydaje mi się bezsensowną stratą czasu i pieniędzy. Wszystkich Świętych to zwyczaj, który absolutnie nic ze sobą nie niesie. Zero korzyści, nawet mikroskopijnych. W dodatku jest niezbyt logiczny.

Korki, koreczki

Oczywiście jadą wszyscy… tzn. wleką się, bo stania w gigantycznym korku jazdą nazwać nie wypada. Zapchane są nie tylko drogi, ale też komunikacja miejska, bo nie każdy ma samochód, a dotrzeć na miejsce trzeba. W Warszawie dorzucają z tej okazji specjalne linie cmentarne, które mają rozładować zapchane autobusy, ale nie dość, że niezbyt pomagają, to bardziej korkują drogi. Miałam nadzieję, że w tym roku będzie lepiej, bo zaraz po pierwszym jest weekend. Liczyłam, że niektórzy sobie rozłożą wycieczkę na trzy dni i nie trzeba będzie jechać jak sardynka w puszce. Niestety ludzie nie spełnili moich oczekiwać i musiałam przerzucić się na pociąg. Na torach na szczęście korków nie było.

Bezsensowny zwyczaj

Tak sobie myślę, że nawet pomijając komunikacyjne niewygody, to co roku wszyscy jeżdżą postać sobie nad trupami… mniej lub bardziej rozłożonymi zwłokami czy kośćmi swoich bliskich. Co kto lubi. Ja nie lubię, ale muszę… choć tu znów minimalizm bije mnie w głowę za wypisywanie bzdur, bo nic nie muszę. Niech będzie, czasami nawet chcę, bo wykorzystuję to bardziej jako kolejną okazję do spotkania z rodziną. W samej idei jednak już dawno temu dopatrzyłam się braku logiki. Tak samo, jak z chodzeniem do kościoła, skoro Bóg jest wszędzie, tak z grobami mam problem. Wmawiano mi przecież, że człowiek po śmierci idzie do piekła albo do nieba. Po jaką zatem cholerę ja lezę na ten cmentarz i pochylam się nad zwłokami, skoro według założeń wiary, moich bliskich już w tym grobie nie ma? Nawet jakby do piekła trafili, to się mają smażyć w ogniu piekielnym, a nie gnić w ziemi. No, ale to już problem wierzących. No i te kwiatki i znicze – jak tanie, to brzydkie, a jak drogie, to możesz być pewny, że ktoś Ci je zwinie z grobu i następnego dnia sprzeda komuś innemu. To gdzie tu sens?

Życie po śmierci nie istnieje

Z tymi grobami to ja też mam trochę gorzej, bo jeśli właśnie w Boga nie wierzę, to co? Następuje śmierć i koniec? Nic już nie ma, tylko te kości. I ja tak idę sobie nad te kości postać, bo przecież modlić się nie będę. Zawsze mogę pogadać z babcią. To będzie tak, jak kobieta gada do faceta – ja mówię, a druga strona milczy i udaje, że słucha. W obu przypadkach wiadomo, że odpowiedzi nie będzie, ale ja chociaż zrzucę z siebie. Przyjmijmy jednak, że ja w to „nic” też nie wierzę. Jeszcze nigdy nie umarłam, więc nie wiem, co jest później, ale od nieba bardziej podoba mi się reinkarnacja. Kto wie, może moja świnka jest czyimś krewnym, a moi bliscy mieszkają u kogoś innego. Więc nadal nie rozumiem sensu pójścia na grób, skoro mój krewny może właśnie, gdzieś na świecie robić do kuwety.

Smutny zwyczaj

Pomijając jednak bezsensowne aspekty, bo może do kogoś przemawiają, to Wszystkich Świętych jest tylko kolejną okazją do tego, żeby się smucić, płakać i pożyć trochę przeszłością. Jak wspomniałam na początku, jestem optymistką. O ile nie mam PMSa i nie ryczę bez powodu, to zdecydowanie bardziej wolę rzeczy poprawiające mi humor. Dlatego nie lubię tej całej parady z cmentarzem, bo to cholernie przygnębiające jest. Pogoda zazwyczaj kiepska, cmentarze ponure i twarze mijanych ludzi też nie tryskają szczęściem. Ja wolę wspominać zmarłe mi bliskie osoby w sytuacjach, które wywołują uśmiech na twarzy, a jak widzę cmentarz, to mi się pogrzeb przypomina i widok z otwartej trumny. Kiepska sprawa, bo przyjemny nie był. Już nawet wolę usiąść z albumem w ręku i wspominać, jak kiedyś było fajnie. To dla mnie lepszy wyraz miłości i szacunku do bliskich niż odbębnienie durnego obowiązku, bo wszyscy tak robią. W tym bardziej, że większość ludzi przyjdzie, zapali znicz, machnie ręką znak krzyża w powietrzu dwa razy i idzie do domu. Nawet nie poświęci chwili na rozmowę o tym pochowanym bliskim, bo liczy się zapalony znicz i kwiatki – świadectwo, że byli.

Bo wszyscy tak robią

To kolejna kwestia, która mnie w tym wkurza. Jesteśmy takim społeczeństwem, które robi, bo inni robią. Więc pędzimy wszyscy, jednego dnia w korkach, chłodzie, deszczu, mrozie i śniegu po kolanach (chyba w 1997 było tak mroźnie i śnieżnie), bo tak trzeba, bo inni idą, bo to tradycja i święto. Pędzimy raz w roku, a większość przez pozostałe dni nawet się na grób nie pofatyguje. Bo po co? Lepiej jednego dnia ze wszystkimi, przepłacić za znicze, kwiaty, wiązanki i mieć z głowy. Najlepiej jeszcze kupić dziecku (jak się je ma) balonika i pańską skórkę. I nawet nie ważne czy widzimy w tym sens, czy nam się chce, czy zdrowie pozwala. Idziemy, żeby potem nikt za naszymi plecami nie gadał, że grób stał pusty.

Trzeba się przecież pokazać

W inne dni na cmentarz nie ma sensu chodzić, bo przecież nikt tego nie zobaczy. A Wszystkich Świętych to akurat odpowiednia okazja, żeby móc się pokazać. Nowe futro, nowe kozaczki, nowy samochód czy nawet nowa żona. Odpowiednio wielki znicz, żeby kompleksy wyleczyć. Nawet kilka, żeby nikt nie miał wątpliwości, że rozmiar ma znaczenie. Nie dla siebie, nie w ciszy i zadumie, tylko na pokaz ludzie chodzą. Co ostatnio nawet widać po coraz bardziej wymyślnych pomnikach. Jaki w tym sens ja się pytam? Przecież to już i tak niczego nie zmieni, nie wróci życia leżącej pod nim osobie. To tylko kolejna rozrywka dla ludzi, którzy się rozglądają dookoła, szukając tematów do rozmów przy obiedzie. Trzeba przecież potem obgadać, kto i gdzie był, kto i co kupił, jak był ubrany i oczywiście, kto jeszcze umarł.

Ja na groby jeżdżę z rodziną, głównie dlatego, że wypada i rodzina tego ode mnie oczekuje. Jeżdżę, żeby być z bliskimi, którzy takiej formy spędzania czasu w tym dniu potrzebują. Jeżdżę dla tych żyjących, a nie dla zmarłych, bo tych drugich już i tak nie ma. Mam jednak szacunek do zmarłych. Zwłaszcza tych mi bliskich. Często myślę o mojej babci i dziadku. Wspominam wspólnie spędzone z nimi chwile, miejsca, w których byliśmy czy słowa, które mi powiedzieli. Nie potrzebuję do tego pchać się raz w roku na grób. Nie potrzebuję też specjalnych okazji, bo każdy dzień może być tym wyjątkowym.

Ps. Fotka autorstwa utalentowanej Anny Granat.