Słodki misio czy zimny drań czyli kiedy rozmowa jest podstawą

Przeczytałam sobie na dwóch blogach pewne wpisy. Tutaj macie jeden od Archiwum Chaosu, a w nim znajdziecie link do kolejnego. Proponuje je najpierw przeczytać i potem wrócić do mnie, żeby zapoznać się z tematem. W zasadzie to zgadzam się z oboma postami, chociaż mam nieco inną radę…

Nie pierwszy raz spotykam się z podobnymi historiami i zdecydowanie nie jest to przypisane tylko mężczyznom. Równie często takie historie słyszę od kobiet. „Byłam dla niego taka dobra, miał wszystko, a jednak dupek poszedł do innej! Co ona miała, czego ja nie mam? Jak mógł mi to zrobić! Tyle włożyłam w ten związek! Prałam, gotowałam, sprzątałam, nawet te pieprzone szpilki zakładałam razem z koronkową bielizną dla niego!” Z tym, że kobiety najczęściej próbują tej samej metody na kolejnych partnerach, bo im koleżanki tłumaczą, że to facet był draniem, a ona zrobiła dobrze. Mało jest poradników typu „Dlaczego faceci kochają/poślubiają zołzy”, które karzą wyluzować i nie zamieniać w połączenie matki ze służącą. W gazetach i necie nie jest lepiej, bo porady zazwyczaj ograniczają się do tego, co zrobić, by bardziej mu się przypodobać – 100 sposobów jak zaciągnąć go do łóżka, 50 sztuczek by oszalał na Twój widok, 10 rad jak zostać jego niewolnicą i służącą itd. Facet w gazetach raczej nie wiele znajdzie, a jak poszuka w necie, to co najwyżej dowie się, że był miękką cipką, zachował się jak baba, a kobietę to trzeba traktować źle, bo inaczej odejdzie. To ona ma się starać, skakać koło niego i być na pstryknięcie palcami. On zaś jako Pan i Władca ma po prostu być, ale i to nie zbyt często, bo przecież trzeba mieć swój świat. Nie tędy droga.

Owszem, zasada jest taka, że zagłaskiwania nie lubi nikt i prędzej czy później ucieka. Natomiast granica, w której zaczyna się to zagłaskiwanie u każdego może być różna. Dlatego, jak zawsze i przy każdej okazji, polecam, żeby zacząć od rozmawiania ze sobą, bo nie ma innej dobrej metody, żeby ustalić, gdzie ta granica leży. Można pytać mamy, koleżanki czy anonimowych osób w necie, ale nic nie zastąpi rozmowy z drugą osobą, bo tylko ona wie (a przynajmniej powinna), czego potrzebuje.

Nie ma uniwersalnego przepisu na szczęście i na każdego działa inna metoda. Jakby ktoś popatrzył na mnie i Diabła, to by mógł odnieść wrażenie, że my się tak głaszczemy przesadnie, ale nam to pasuje. Inny na taką ilość uczuć, słodyczy i spijania sobie z dziobków mógłby dostać mdłości. Zwłaszcza przy takim stażu związku jak u nas. Dlatego moje radzenie komuś, żeby gotować obiadki, sprzątać, tulić się dużo i bzykać jeszcze więcej, może nie zadziałać. Nas dla odmiany dziwią związki, gdzie ludzie zdają się bardziej żyć obok siebie niż ze sobą, a zamiast seksu kłócą się, bo niby w związku trzeba się dotrzeć. My się nie docieraliśmy, my pasowaliśmy do siebie od razu.

Jakby jednak nie było, to jedno jest pewne – rozmowa zawsze działa, na wszystkich i za każdym razem, jeśli jest szczera i otwarta. To taki wytrych, który działa na wszystkie zamki. Zdecydowanie niedoceniony przez facetów, którzy rozmawiać z kobietami najczęściej nie chcą i nie potrafią oraz źle używany przez kobiety, które choć chętne do konwersacji, zabierają się do niej jak pies do jeża. O czym już pisałam TU. Jeśli jednak ktoś nie chce być rzucony „bez powodu” po wieloletnim związku, to trzeba się do tego przekonać i tego nauczyć. Rozmawiać można o wszystkim – o potrzebach, fantazjach, marzeniach, fascynacjach i o pierdołach. I nawet nie tyle można, ile wręcz trzeba. Najłatwiej zbudować zaufanie na totalnej szczerości. Nawet jeśli fantazja czy zachowanie drugiej strony nas zaboli czy się nie spodoba, np. gdy on mówi mówi, że podobają mu się obce cycki, a ona przyzna, że nogi ugięły się jej na widok czyjejś umięśnionej klaty czy seksownego tyłka. Bo nie sztuką jest przestać patrzeć na innych, ale umieć to wykorzystać dla dobra związku. Ostatnio przeczytałam w jakiejś starej gazecie bardzo ciekawe słowa: „Inne kobiety działają na mnie pobudzająco, ale wtedy szybko biegnę z tym do żony.” Ja to doskonale rozumiem. Inni mężczyźni sprawiają, że myślę o seksie, ale myślę o seksie z Diabłem, a nie z innymi. I myślę, że to właśnie w dużej mierze zasługa szczerości i rozmów. Dzięki temu, mimo lat, nie tylko kocham Diabła, ale wciąż jestem w nim zakochana.

Tak więc możecie być słodkim misiem albo zimnym draniem/suką, ale w obu przypadkach ryzykujecie, że prędzej czy później druga strona odejdzie. Nie ma jednej prawidłowej wersji, a upodobania i potrzeby mogą się w trakcie związku zmienić. Dlatego zdecydowanie lepszym wyjściem jest szczere rozmawianie z partnerem. Nic to nie kosztuje, a efekty powinny być więcej niż zadowalające. Albo się dogadacie albo stwierdzicie, że nie pasujecie do siebie zupełnie i rozstaniecie się w zgodzie, a nie w poczuciu krzywdy, że się zrobiło więcej od drugiej strony.

Jakby ktoś chciał, to znajdzie mnie tutaj.