Zróbmy zrzutkę na pierścionek zaręczynowy

Trafiłam dzisiaj na artykuł, w którym opisywane były spowodowane kryzysem zmiany zachodzące obecnie w związkach. Sprawy dotyczyły finansów – wspólnego mieszkania, płacenia rachunków w restauracji i tym podobnych rzeczy. Jednak kiedy przeczytałam, że kobiety teraz dokładają się również do pierścionków zaręczynowych, to mi ręce opadły. No sorry, ale NIE. Ja rozumiem, że równouprawnienie, że kobiety chciałyby same o tym decydować, a nie czekać aż wybranek wreszcie klęknie na kolano. Ja rozumiem, że one mogą tego chcieć. Ja rozumiem, że facetowi wygodnie, bo się tak nie wykosztuje, a jeszcze jak sobie laska według swojego uznania wybierze, to może potem nie będzie narzekać, że brzydki czy za małe oczko. Tylko jeśli tak kobieta będzie przejmować każdą rolę faceta, to niech sobie penisa przeszczepi i cycki wytnie. No i w ogóle to po co komu facet w takiej sytuacji?

Moim zdaniem zaręczyny to taki fajny zwyczaj, kiedy facet kupuje swojej kobiecie pierścionek i wręcza go jej w mniej lub bardziej wyjątkowych okolicznościach, deklarując tym samym, że chce ją mieć za żonę. To, przynajmniej z założenia, powinno być zaskoczenie dla jego partnerki. Chociaż oczywiście może domyślać się jego zamiarów, nie powinna znać całego planu. Gdzie cały romantyzm chwili, kiedy ona sobie pójdzie do sklepu, wybierze pierścionek i da na niego połowę kasy? Ja w tym nic magicznego nie widzę i jak dla mnie, to można sobie darować romantyczną kolację, wyjazd i po prostu założyć go w sklepie. W ogóle przy takim podejściu to kobieta chyba sama powinna w całości płacić za pierścionek, bo przecież to ona go będzie nosić, nie? Ano nie! Nie zabierajmy wszystkiego facetom. W dodatku nie zabierajmy przeżyć sobie. Nie obdzierajmy wszystkiego z magii. Nie róbmy z tego oszczędnego i opłacalnego interesu.

Jak ktoś chce się oburzyć, że kazałabym swojemu facetowi i innym przy okazji płacić za pierścionek, to już stopuję jego zapędy. Mamy kryzys i mniej zarabiamy, a więcej wydajemy. Albo zarabiamy tyle samo, ale obcięli nam premię, którą planowaliśmy wydać na pierścionek. Słabo. Nie przeczę. Tylko tak sobie myślę, że jeśli mamy ten kryzys i kobiety takie skore są do dołożenia się do pierścionka to…. dlaczego nie mogą chcieć czegoś tańszego? Dlaczego musi to być kawałek złota czy platyny z brylantem za jakieś 3 tysiące, a nie srebro z cyrkonią za stówę? Patrzę na swój pierścionek. Nie zaręczynowy oczywiście, ale z oczkiem i świecący. Patrzę i stwierdzam, że ja nie poznałabym czy mam na palcu platynę z brylantem. Poza tym, jaki w tym sens skoro pierścionek to tylko symbol. Jego wartość nie reprezentuje siły uczuć ukochanego. Chodzi o gest, rytuał i właściwe pytanie, a nie cenę pierścionka. Po co zatem wybierać taki, na który aż trzeba robić zrzutkę? Jak dla mnie to bezsensowna zupełnie strata kasy i wyjątkiem jest tylko sytuacja, kiedy oboje mają tyle kasy, że nawet za skarpetki nie płacą mniej niż tysiaka. Ale dla takich to tysiak równa się mojej stówie.

Swoją drogą, jak już przy sprawach finansowo-związkowych jesteśmy, to tak samo nie rozumiem tej całej akcji z wielkimi wystawnymi ślubami. Jak ktoś liczy, że kiedyś niczym Fash wyprawię wielkie i drogie wesele, to się bardzo przeliczy. Nie zamierzam, nawet jeśli kasa będzie mi wychodzić uszami. Wahać pewnie nawet się będę, gdy jakaś firma zaproponuje, że zapłaci za wszystko. Nie podoba mi się podejście, w którym młodzi urządzają imprezę ze względu na gości. Z jakiego powodu? Przecież to ich dzień! W teorii ponoć najważniejszy w życiu. Początek nowego etapu i oni tak z masą obcych ludzi chcą ten etap zacząć? Bo ja nie wierzę, że zaproszona kuzynka kuzynki wujka jest dla takiej pary młodej niezbędnym elementem imprezy. To samo dotyczy znajomych, których ostatni raz widzieliśmy w podstawówce, a teraz składamy sobie tylko życzenia na święta, mailem. To ja już wolę zamiast drogiego pierścionka i wielkiego wesela coś skromniejszego, ale tylko dla siebie i tych, na których zależy mi naprawdę. Resztę kasy wolałabym wydać na jakiś miesiąc miodowy i to dokładnie miesiąc. Nie tydzień czy dwa tygodnie. Cały, calusieńki miesiąc, trzydzieści dni spędzić w jakimś pięknym miejscu ze świeżo poślubionym diabelskim mężem.

W ogóle, gdyby nie wizja śmiertelnej obrazy naszych rodzin, to zupełnie inaczej bym to wszystko zorganizowała…