Czy angażujesz się zbyt szybko?

Na pewno znasz to uczucie. Poznajesz faceta, który wydaje Ci się ideałem (no prawie, ma kilka wad, ale to się przecież potem poprawi, nie?). Wzdychasz więc głośno, zaczynasz planować wspólną przyszłość i nie możesz doczekać się następnego spotkania, nawet jeśli dopiero się rozstaliście. Normalnie bajka, romans jak z Hollywood i rzyganie tęczą.

Problem jednak polega na tym, że on nie dzwoni zbyt często, nie odpisuje na każdego sms-a z prędkością światła i już dwa razy przełożył spotkanie, bo coś nagle wyskoczyło czy był po prostu zbyt zmęczony. Zadręczasz się więc pytaniami „czy on mnie traktuje poważnie?” albo nawet zadręczasz partnera. Co z tego, że w którejś rozmowie padły jakieś słowa bardzo przypominające „nie chcę być w związku„. Pewnie to słuch Ci szwankuje, bo kto by mówił takie głupoty? Przecież tak mocno go kochasz! On na pewno czuje to samo!

Co teraz?

Z takiej sytuacji teoretycznie są cztery wyjścia. Możesz bowiem zacisnąć zęby, snuć plany dalej i wierzyć, że Twój ukochany zmieni się pod wpływem Twojej miłości. Są nawet jakieś szanse, że doczekasz się spełnienia swoich marzeń. Ja jestem przykładem, że to możliwe, ale osobiście nikomu tego nie polecam, bo ze mnie raczej pojedynczy szczęśliwy przypadek niż reguła. Istnieje też opcja, w której zębów nie zaciskasz tylko dręczysz wybranka nieustannymi pytaniami „co do mnie czujesz?„, „czym dla Ciebie jest nasz związek?” czy przebiegłymi (jasne) sugestiami: „Karol oświadczył się wczoraj Marioli, a są ze sobą dopiero 2 miesiące! Czyż to nie romantyczne? Na pewno musi bardzo ją kochać!” Możesz też powiedzieć sobie, że walisz taki układ, bo obiekt Twoich westchnień właściwie wcale Ci się nie podoba i poszukasz sobie kogoś innego, z kim popędzicie w stronę zachodzącego słońca trzymając się za ręce już na pierwszym spotkaniu. Oczywiście możesz też przystanąć na chwilę, wsadzić głowę pod zimną głowę i trzeźwo myśląc zastanowić się czy nie angażujesz się przypadkiem zbyt szybko, a jeśli tak: dlaczego?

Kiedy jest za szybko?

To czy ktoś angażuje się zbyt szybko w relację zależy od sytuacji, w jakiej dwoje ludzi się znajduje i od podejścia do życia, jakie prezentują. Ciężko to jednoznacznie określić, bo dla każdego „szybko” znaczy coś zupełnie innego. Niektórym zdarzają się cudowne, bajkowe wręcz historie, w których parę trafia grom z jasnego nieba i od pierwszej chwili wiedzą, że są sobie przeznaczeni. Wszystko układa się po ich myśli. Nie mogą się od siebie oderwać, ciągle chcą być razem i nawet „kocham” wypowiedziane po 3 godzinach znajomości zdaje się być niebiańską muzyką w uszach drugiej strony. Inni natomiast potrzebują wielomiesięcznej gry wstępnej, spotykania się, poznawania, rozmów i upewniania się, że na pewno warto angażować się z tą konkretną osobą, zanim przypadkiem z ust wydostanie im się słowo na „k”. Nie ma żadnej reguły, która z wersji jest tą lepszą. W dodatku najczęściej dla jednego jest „za wolno”, gdy dla drugiej strony to samo tempo to „zbyt szybko”. Można jednak stwierdzić…

Kiedy szybko = źle

W szybkim zakochiwaniu się nie widzę nic złego. Tak samo jak w wielomiesięcznych czy wieloletnich podchodach. Wszystko jednak zależy od odpowiedzi na pytanie: kogo kochasz? Często bowiem z szybkim zakochiwaniem wiąże się błąd polegający na darzeniu uczuciem wyobrażenia o danej osobie. Wtedy doskonale wiesz, jaki potencjał drzemie w ukochanym, do czego jest zdolny, jaki może być „jeśli tylko…”. Nie ma to jednak nic wspólnego z rzeczywistością, bo przecież nawet nie zdążyliście się poznać, dowiedzieć o sobie podstawowych rzeczy. To może być tragiczne w skutkach, bo ludzie potrafią się tak oszukiwać latami, nawet, gdy ciężko doszukiwać się śladów miłości czy szacunku od drugiej strony.

Dlaczego tak się śpieszę?

To pytanie każdy musi zadać sobie sam. Podejrzewam jednak, że w dużej mierze są tu winne wszystkie komedie romantyczne, harlequiny i presja, żeby w życiu wszystko było „fast”. No i w przypadku kobiet ten cholerny zegar biologiczny, który mimo postępu medycyny, nie chce przestać tykać. Ludziom wydaje się, że nie mają czasu na poszukiwanie odpowiedniego partnera, lepiej wziąć to, co się akurat trafiło i próbować dostosować do własnych potrzeb. W dodatku trzeba to zrobić szybko. Kuć żelazo póki gorące, bo przecież tylko tak wygląda „prawdziwa” miłość.

Co z tym zrobić?

Kiedy już odpowiesz sobie na poprzednie pytanie, pojawia się kolejne „co dalej?”. Warto się wtedy zastanowić, czy obiekt naszych westchnień jest wart zachodu i czekania? Czy poradzimy sobie w takiej sytuacji? Czy nie będziemy mieć do partnera potem pretensji, że tyle czekaliśmy i poświęciliśmy dla niego? Jak czujemy się w danej relacji, bo może żółwie tempo nie jest jej jedynym problemem. Czy partner daje nam wszystko, poza upragnioną deklaracją? Czy czujemy się szanowani i traktowani sprawiedliwie? Czy nie czujemy się przypadkiem oszukiwani lub wykorzystywani?

Tu odniosę się do własnego przykładu, bo Diabeł bardzo długo twierdził, że jego związki nie interesują i nie planuje się w nikim zakochiwać. Jednocześnie jednak widywaliśmy się praktycznie codziennie, nocowałam u niego tak często, jakbym tam mieszkała, a on sam traktował mnie (w moim odczuciu) dokładnie tak, jak swoją dziewczynę. Był czuły, troskliwy, dobry, namiętny, dbający o moje potrzeby i spełniający wszystkie zachcianki czy marzenia. Robił mi niespodzianki, rozpieszczał. W zasadzie, poza chwilami, gdy zapytany odpowiadał „nie mam dziewczyny„, czułam się tak, jakbyśmy byli w związku. CZUŁAM się kochana, więc brak słownej deklaracji nie był dla mnie wielkim problemem. Będąc w „niezwiązku” z Diabłem czułam się lepiej traktowana niż przez poprzednich oficjalnych parterów. Mogłam więc i czekałam aż będzie gotowy się świadomie zaangażować. Wiedziałam też, że warto poczekać.

Bardzo często doskonale zdajemy sobie sprawę, kiedy powinniśmy odpuścić, a kiedy trzymać się podjętych decyzji. Czujemy czy partner tylko nas zwodzi, czy faktycznie potrzebuje więcej czasu. Nie bójmy się zatem kierować intuicją. Nie zagłuszajmy jej strachem przed samotnością. Wsłuchajmy się w siebie i podejmijmy decyzję.

Foto