Kobiety Syfiarki

Wszyscy teraz mówią o Szafiarkach, to ja pomyślałam, że napiszę o… Syfiarkach, bo to równie wdzięczny temat 😉

Kiedyś był taki dowcip: Co mają wspólnego kobiece gusta i muszla klozetowa? Faceci zawsze trafiają obok. W dodatku ciągle słyszy się kobiece narzekania, jacy to mężczyźni niechlujni, brudzą, śmiecą, nie opuszczają deski, nie widzą zlewu pełnego brudnych naczyń, rozrzucają skarpetki po podłodze. Sodoma i gomora normalnie. Pomijam, że sama czegoś takiego wcale nie doświadczam albo Diabeł brudzi w tak minimalnym stopniu, że nawet tego nie zauważam. To jednak zdecydowanie częściej stwierdzam, że to kobiety są większymi syfiarami. Przynajmniej jeśli chodzi o miejsca publiczne. Nie wiem, czy ktoś z Was miał kiedyś „przyjemność” zaglądania zarówno do damskiej, jak i męskiej toalety. Ja miałam i gdybym mogła korzystałabym tylko z męskich. Wykluczam oczywiście kible w knajpach po alkoholowych imprezach. Pijani ludzie mają często problem z trafieniem przez drzwi, a co dopiero moczem do muszli. Nie oczekuję niemożliwego. Jednak jeśli chodzi o „zwykłe” toalety to kobiety w robieniu obrzydliwego syfu wygrywają bez najmniejszych problemów. Zazwyczaj starałam się nie zwracać na to uwagi i gdy np. po filmie w kinie czy jakiejś knajpie trafiałam na zasyfiony kibel po prostu wychodziłam i szukałam innego, a paskudny obraz wyrzucałam z pamięci. Tak się jednak składa, że teraz pewnych widoków jestem codziennym świadkiem, bo w pracy dzielę WC z innymi kobietami. Nie umiem zrozumieć tego fenomenu, a chyba jeszcze nie nabrałam wystarczającej odwagi, żeby zapytać. No i nie mam 100% pewności, która konkretnie jest autorką takich atrakcji. Postanowiłam więc nie ryzykować rzucania oskarżeń na przypadkowe osoby.

Nie mniej sprawa wygląda następująco: fusy po kawie rozbryzgane na całym zlewie lub muszli, bo przecież spłukanie zlewu czy użycie szczoty do kibla przekracza umiejętności każdej przyzwoitej kobiety. No i trzeba dać sprzątaczkom się wykazać. To samo deska klozetowa. Ja rozumiem, że my nie możemy jak faceci celować swoim strumieniem, a sadzanie gołego tyłka na siedlisku bakterii nie należy do fascynujących zajęć. Jednak, kiedy jedna z drugą ozdobi deskę, można zwyczajnie ją potem wytrzeć papierem. Czerwone czy brązowe plamy również nie są odpowiednią do pozostawienia dekoracją. Korona z głowy od sprzątnięcia nie spadnie, a następna osoba nie musi walczyć z odruchem wymiotnym i zastanawiać się, jak ominąć przeszkody. Tak samo sprawa ma się z tym twardszym (teoretycznie) produktem przemiany materii. Czasem wystarczy tylko spuścić wodę, a jak nie pomaga to, po to ktoś wymyślił szczotę do kibla, żeby po sobie syfu dla innych nie zostawiać. Serio, skoro w domu możecie, to w innych miejscach też. Działa tak samo i nadal nie hańbi.

Do tego dochodzi porozwalany wszędzie papier, walające się na podłodze zużyte tampony, podpaski. Ba! Zdarza się nawet zamoczona podłoga. Nie będę wnikać czy któraś miała aż taki problem z trafieniem czy pociekło jej z parasola… w słoneczny dzień. To wszystko jest zwyczajnie obrzydliwe i nie rozumiem tych wszystkich księżniczek, które nie potrafią po sobie sprzątnąć. Zwłaszcza w pracy, bo jednak tam jest większe prawdopodobieństwo, że sprzątaczka nie zdąży dotrzeć, zanim ponowna potrzeba zmusi do powrotu na miejsce zbrodni.

I serio, nigdy nie widziałam, ani słyszałam od nikogo, żeby takie warunki panowały w męskich toaletach. Zatem wszystkie te żarty o nieudolności i bałaganiarstwie facetów wydają się mocno nietrafione. Kobiety natomiast zamiast toczyć w domowym zaciszu walkę o opuszczoną deskę, mogłyby się nauczyć zostawiać niektóre miejsca w takim stanie, w jakim chciałyby je zastać. To nie jest ani trudne ani męczące.

A może to właśnie ich bezgłośny manifest? „Muszę czyścić kibel w domu, to będę syfić w każdym innym.” To żadna metoda, ale może im to właśnie dobrze robi? Może świadomość, że inni wezmą taką za niechluja, jest w jakiś sposób kojąca. Czasem aż wstyd mi, że sama jestem kobietą. Serio.