Moja aborcja – historia prawdziwa
Po tekście o prof. Chazanie, odezwała się do mnie Beata. Potrzebowała porozmawiać. To nie pierwszy raz, gdy czytelnicy zwracają się do mnie poza blogiem. Jednak w tym przypadku doszłam do wniosku, że nie tylko ja powinnam usłyszeć to, co miała do powiedzenia. Po dłuższej rozmowie zgodziła się opowiedzieć swoją historię również wam. Dlatego ten tekst będzie inny niż poprzednie.
„Był słoneczny dzień października. Piękny, jak każdy w Toskanii. Poszłam do Conada zrobić zakupy. Przebierając między jedną passatą a drugą poczułam się bardzo dziwnie i słabo. Złapał mnie przeszywający ból pleców i podbrzusza. Od trzech tygodni spóźniał mi się okres. Pomyślałam więc, że pewnie przez zmianę klimatu kilka miesięcy wcześniej, teraz mój organizm mi się sprzeciwia i właśnie nadszedł TEN dzień.
Poszłam do mojego De. Spał zmęczony po pracy. Gdy podsmażałam owoce morza, znów poczułam ten dziwny ból. Dołączyły do niego mroczki przed oczami.
– Ale dziś taki duszny dzień, wczoraj padało. Może coś „mnie bierze” – pomyślałam.
Jemy z moim De obiad i idę do domu. Choć prawie u niego mieszkam, dziś chcę spędzić dzień z dziewczynami. Mija godzina 18:00. W radiu „Tapetto di Fragole” Mody. Chcę iść pod prysznic. Jednak zanim do niego docieram, mdleję.
Budzę się w jasnej sali. Obok mnie leży babcia. Woła o pomoc. Majaczy. Ja nie bardzo wiem, co się dzieje. Wita mnie miła blondynka. Mówi, że zostałam przewieziona do szpitala po omdleniu. Mam podwyższone ciśnienie i gorączkę. Jestem w trakcie kompleksowych badań. Po wszystkim zostałam przewieziona na salę. Spadł mi cukier, więc oprócz kroplóweczki dostałam bagietki z ricottą, dżemem truskawkowym i kakao. Bóle przeszły, nabrałam sił. Właściwie mogłabym jechać do domu, ale o 22:00 wpadł do mnie lekarz. Paolo jest miłym facetem, koło 45 lat, może trochę łysiejącym, ale nadal przystojnym.
– Mam dla pani dobrą wiadomość. Jest pani w ciąży w 11-tym tygodniu!
Ta wiadomość, choć przyszła znienacka, wywołała na mojej twarzy ogromny uśmiech. Ja i mój De razem z małym szkrabem! Oczami wyobraźni już widziałam De bawiącego się z dzieckiem na tarasie. Widziałam jak uczy go gotować. Jak idziemy razem do parku. „De będzie wniebowzięty” – pomyślałam. Chciałam do niego zadzwonić, ale był w pracy. Zawsze mogę zadzwonić dnia następnego.
Tej nocy śniła mi się kołyska i wózek. Stały obok siebie puste, a ja na ręku trzymałam moje maleństwo i zastanawiałam się, czy położyć dziecko spać, czy ułożyć do wózka i iść na spacer. Obudziłam się z silnym bólem w podbrzuszu. Nie jest dobrze. Czuję to. Przyszedł lekarz z pielęgniarką i wynikami badań. Zakażenie płodu. Delikatne. Można leczyć lekami, ale płód ma wadę. O ile donoszę ciążę i urodzę, dziecko będzie chore. Będzie cierpiało.
– W takich przypadkach przeważnie dokonujemy aborcji poprzez wywołanie porodu. Może się pani jeszcze zastanowić. To jest pani decyzja.
Jak to?! Moje dziecko? Jeszcze wczoraj byłam matką. I dziś co? Mam się z nim już pożegnać?!? Przecież to za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie!
Zadzwonił De.
– Skarbie dopiero wróciłem z pracy, zaraz do Ciebie przyjadę. Jak się czujesz? Wiedzą już coś??
I to była moja najtrudniejsza i zarazem najszybsza decyzja w życiu.
– De, kochanie, jeszcze robią mi badania. Nie wiem co mi jest, chyba przemęczenie. Dziś już nie przyjeżdżaj, bo i tak będę cały dzień na badaniach.
Nie pozwolę mojemu dziecku cierpieć. Sama nie chciałabym cierpieć. To nie jest rozwiązanie. Wiem, że będę go kochać całe życie i dlatego nie pozwolę na to. Nie pozwolę też, by De cierpiał. Tak bardzo chciał mieć dziecko…
Pielęgniarka przyniosła mi na obiad penne z sosem pomidorowym. Pyta jak się czuję. Siada obok mnie. Mówi, że my Polki jesteśmy takie miłe. „No chyba Ty Polek nie znasz” – myślę. I na chwilę zapominam o tym, co się stanie niedługo. Poprosiłam, aby zawołała lekarza.
Wieczorem było już po wszystkim. Po wizjach cudownej rodziny. Po uczuciu bliskości w moim brzuchu. Był płacz.
– Podjąłbym taką decyzję, jak Pani podjęła – słyszę od Paolo. – Przypadki dzieci, których matki zdecydowały się je urodzić, są ciężkie. Dzieci przez większość życia odczuwają ból. Rodzą się zdeformowane, a ich narządy nie funkcjonują jak należy. Przechodzą kilkanaście operacji, które często mało pomagają. Wiem, że to trudne. Wiem, że może wiedziała Pani o tym, że jest w ciąży jeden dzień, ale Pani już była matką. Matką, która kocha swoje dziecko i nie pozwala mu cierpieć.
Przytaknęłam tylko i podziękowałam. Na drugi dzień został mi przydzielony psycholog.
– Po co? Przecież nic mi nie jest.
Nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Kilka dni po wyjściu ze szpitala poszłam na zakupy. Mijałam po drodze stoisko z dziecięcymi akcesoriami. Wróciłam do domu z wózkiem dziecięcym. Podobnym do tego, który śnił mi się wtedy w szpitalu. Usiadłam w kuchni i patrzyłam na wózek. Weszła Anka. Rozpłakała się. Ja też się rozpłakałam. Ania zadzwoniła do swojego chłopaka i odwieźli wózek do sklepu. Potem zadzwoniła do szefa i wzięła sobie wolne. Pojechałyśmy wieczorem nad morze. Wypłakałam się. Wypłakałyśmy się obie, bo Anka też jest kobietą z problemami. Ona nie może w ogóle mieć dzieci. Ja dostałam jeszcze 60-70% szansy.
De do tej pory nie wie, że mieliśmy mieć dziecko. Powiedziałam, że mam anemię i ogólne przemęczenie organizmu. Choć bardzo go kocham, rozstałam się z nim. Przez to, że utaiłam całą sytuację, znalazłam się w jeszcze gorszej sytuacji. Bo De zaczął mówić o przyszłości coraz częściej. I o dzieciach. Siadaliśmy na tarasie, a on zaczynał temat, żebym wyobraziła sobie, jak nasze dzieci będą biegać po kuchni, jak będą rosły itp. Po pewnym czasie to się stawało trudniejsze. On mówił coraz więcej, a ja sobie wyobrażałam to nasze dziecko, które się nie narodziło. Wróciłam do Polski. I bardzo żałuję, że tu wróciłam. On też. Choć nie zna powodów mojego odejścia. Wie, że go kocham i nie ma pojęcia, dlaczego jest, jak jest. Nadejdzie taki dzień, kiedy wrócę, ale nigdy się nie przyznam, co wtedy się stało.
Dlaczego właśnie teraz zdecydowałam się o tym opowiedzieć? Z powodu ostatnich wydarzeń. Właściwie reakcji ludzi. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że o tym opowiem.
Tam, we Włoszech byłam wspierana jako kobieta, która przechodzi przez trudny okres i podejmuje bardzo trudne decyzje. Mi nikt nie odmówił i niczego nie kazał. To ja miałam prawo wyboru. Nie byłam także przez żadnego z lekarzy czy kogokolwiek ze szpitala „potępiona”. Tam nie ma średniowiecznych poglądów, a nawet jeżeli ktoś ma, nie powie tego na głos. We Włoszech nie dopuszczalne jest postępowanie zgodnie z zasadami swojej wiary czy religii. Tam miałam wsparcie dotąd, dopóki nie ogarnęłam życia. Prywatne sesje u psychologa, zapewnione przez szpital.
Wiele osób mówi, że gdyby prof, Chazan dokonał aborcji lub wysłał kobietę do lekarza, który by to zrobił, matka potem by żałowała do końca życia swojej decyzji. Czy ja żałuje? Nie. Nie wiem, czy donosiłabym ciążę. Nie wiem, z jakimi dokładnie wadami urodziłoby się moje dziecko. Ale wiem, że obwiniałabym się za każdy dzień jego cierpienia. I wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.”
Doskonale rozumiem Beatę i popieram jej decyzję. Jestem też jej wdzięczna, że podzieliła się swoją historią ze mną i wami. Uważam, że ludzie powinni wiedzieć, co czują kobiety po takich zabiegach. Zrozumieć, że po aborcję nie chodzi się jak po bułki do piekarni. Nie dostaje jej każdy, „bo tak”. Gdyby była ona w Polsce legalna, można by kobiety otoczyć opieką i zapewnić pomoc psychologa. Bez ryzyka potępienia usuwać ciąże zagrożone. Rozmawiać z tymi kobietami, które po prostu się boją reakcji innych, są w trudnej sytuacji, itp., a potem zapewnić im wsparcie, gdy już będzie po wszystkim – po aborcji lub po zostawieniu ciąży. U nas jednak trzeba tego zabronić i sprawić, że kobiety zostają z tym same i szukają alternatyw, często ryzykując własnym życiem i zdrowiem – fizycznym bądź psychicznym. Bo to przecież nie jest tak, że skoro aborcja jest nielegalna, to nikt jej nie przeprowadza. Po prostu nikt się nie przyznaje, że poddał się takiemu zabiegowi. Przez to zostaje zupełnie sam ze swoimi przeżyciami, myślami i ze swoją stratą. Zamiast rozmowy, pomocy i współczucia, ma strach i poczucie osamotnienia.
Dla kobiet takie decyzje nie są łatwe. Takie zabiegi nie są łatwe. Życie po zabiegu też wcale nie jest łatwe. Tym bardziej, że większość kobiet jednak chce mieć dzieci. Zdrowe dzieci. Pokuszę się o stwierdzenie, że nikt nie chce mieć chorych dzieci. Zapytajcie dowolną kobietę we wczesnej ciąży o płeć dziecka, a na 99% usłyszycie „nie ważne jaka płeć, ważne, żeby było zdrowe”. Nigdy w całym swoim życiu nie słyszałam, żeby ktoś powiedział „ważne, żeby było”. Na urodzinach, imieninach, itp., też zawsze życzymy innym zdrowia, bo nikt nie chce cierpieć. Dlaczego więc mamy zmuszać do życia w cierpieniu kogoś, kogo sami na ten świat powołujemy? Dlaczego mamy być zmuszani przez innych do krzywdzenia własnych dzieci, jeśli nie chcemy tego robić? Dlaczego nie możemy mieć prawa wyboru i możliwości uzyskania w tym wszystkim pomocy – od lekarza, rodziny czy znajomych. W takich sytuacjach zamiast krytyki i odrzucenia, potrzebne jest wsparcie i zrozumienie.
Nie zrozumcie mnie źle, osobiście bardzo szanuję ludzi, którzy podejmują się opieki nad chorymi dziećmi. Sama walczyłabym do końca, gdyby moje dziecko zachorowało w trakcie życia, ale gdybym wiedziała, że urodzi się chore, to bym na to nie pozwoliła. Dawno temu przestałam wierzyć w boga, a przynajmniej takiego, jakiego wymyślili ludzie. Nie kupuję tej całej bajki z życiem wiecznym i wynagrodzeniem cierpień doczesnych w królestwie niebieskim. Moim zdaniem, mam tylko to jedno życie i chcę przeżyć je szczęśliwie. Tego samego chcę dla moich przyszłych dzieci, jeśli będę je mieć. To oznacza, że świadomie nie skażę się na zajmowanie nieuleczalnie chorym dzieckiem, a tym samym jego nie skażę na nieustające cierpienie i/lub wieczną zależność od kogoś. Chcę mieć możliwość zadecydowania, by taki człowiek nie pojawił się za moją sprawą na świecie. I nie robię tego tylko ze względu na troskę o własną wygodę. Przede wszystkim nie wyobrażam sobie świadomie skazywać na cierpienie i namiastkę życia człowieka, który rósłby w moim łonie. Uważam, że to nie byłoby fair wobec niego, że chcę zgrywać dobrego, zdolnego do poświęceń i miłosiernego człowieka kosztem jego cierpienia. Tym bardziej, gdy wierzę, że jeśli bóg w ogóle istnieje, bardziej doceni fakt, że oszczędzam komuś bólu niż go na niego świadomie skazuję. Nie kojarzę, żeby sadyzm był cnotą.
Na koniec dodam, że nie mam nic do wiary lekarzy i ich sumienia. Niech je sobie mają. Uważam jednak, że w sytuacji, w której ma im ono nie pozwalać obiektywnie oceniać i w pełni dbać o dobro pacjentów, powinni wybierać inne zawody lub chociaż specjalizację. Niech pan doktor z sumieniem zostanie okulistą, a nie ginekologiem.
– – –
P.s. Jeśli też chcesz się na łamach mojego bloga podzielić jakąś swoją historią, zapraszam do kontaktu.