Moje do religii podejście
Mój dziadek miał wstąpić do zakonu. Mam gdzieś nawet stare zdjęcia, na których jest w habicie. Jednak tuż przed święceniami poznał moją babcię i miłość do niej zwyciężyła. Próbował więc chociaż wychować swoje dzieci i dzieci swoich dzieci w głębokiej wierze. Wyszło mu to raczej z marnym skutkiem, bo nawet babcia, która grzecznie chodziła każdego tygodnia do kościoła, trochę z jego przesady się naśmiewała. Nie mniej moje dzieciństwo obfitowało w czytanie książeczek poświęconych bogu. Miałam nawet śliczną rysunkową biblię, której szybko nauczyłam się na pamięć. Potem dorwałam się do normalnej biblii i pisma świętego, a podczas wakacji z zapartym tchem oglądałam Opowieści biblijne Hanny Barberby. Chodziłam do kościoła każdej niedzieli, każdego dnia modliłam się przed zaśnięciem i przynajmniej raz w miesiącu byłam u spowiedzi. Można by rzec, że przykładny był ze mnie katolik.
Niestety po jakimś czasie okazało się, że jestem istotą myślącą. Kiedy na lekcjach historii zaczęto wspominać o krucjatach, ja zaczęłam się zastanawiać, jak to z tą wiarą jest naprawdę. Zaczęłam szukać podobnych historii i poszerzać swoją wiedzę w zakresie okrucieństw dokonanych przez chrześcijan. Nie wyglądało to dobrze w zestawieniu z opisywanym w księgach miłosierdziem. Nie umiałam dopatrzeć się nakazywanego przez Pismo nadstawiania drugiego policzka. Lekcje religii i rozmowy z księdzem też nie pomagały, bo próby uzyskania odpowiedzi na moje pytania kończyły się niczym. Nikt ich widać nie przygotowuje na radzenie sobie z pytaniami ciekawskiej młodzieży, a dla mnie odpowiedzi, że „zdarzył się cud” były wyjątkowo niewystarczające. Sama wiara mi nie wystarczała, potrzebowałam konkretnych odpowiedzi, których nie dostawałam.
Później było już tylko gorzej, bo im bardziej zaczynałam wątpić, tym więcej powodów do zwątpienia się pojawiało. Dziwne sprawy z udziałem księży pojawiały się w mediach. Poznawałam znajomych, którym z kościołem nie było po drodze jeszcze bardziej niż mi. Trafiały też do mnie różne skecze wyśmiewające kościół. Do dziś ze łzami rozbawienia w oczach oglądam kabaret Neonówki. Jednak najbardziej moje odczucia oddaje obejrzany u znajomych skecz George’a Carlina o religii. Zresztą zobaczcie go sami. Jak dla mnie – nic dodać, nic ująć. Sama prawda, odzwierciedlenie wszystkich moich wątpliwości w pięknym wydaniu.
Religię budują przede wszystkim ludzie, wierni. Katolicyzm ma zbyt mało tych dobrych zarówno w swojej historii, jak i w teraźniejszości. Od jakiegoś czasu internet stale zalewa mnie doniesieniami o pedofilii w kościołach, o przekrętach, o krzywdach wyrządzonych ludziom. Wciąż w pamięci mam żarliwą walkę wyznawców spod krzyża. Sama też niejednokrotnie spotykam się z bardzo wrogim nastawieniem ludzi wierzących do wszystkiego i wszystkich, którzy nie pasują do schematu. Niepotrzebna agresja i ostra krytyka wszystkiego, co inne chyba najlepiej charakteryzuje ludzi wierzących. Sama spotykam się z tym, że jak ktoś zaczyna hejtować, to w 90% przypadków jest wierzący, co zdecydowanie nie zachęca, żeby się nawrócić. Nie chcę być częścią społeczności, która jest wroga wszystkiemu co odmienne. Nie przemawia do mnie to, co dzieje się od zawsze w kościele katolickim, to co miliony ludzi na świecie robi w „imię Boga”. I choć będę darzyć wielką sympatią śp. Jana Pawła II i chylę czoła przed obecnymi działaniami Papieża Franciszka, to ich dwóch nie jest w stanie mnie nawrócić. Ich wiara napełnia mnie podziwem. Jan Paweł II był, a Franciszek jest człowiekiem, dzięki którym budzi się we mnie odrobina nadziei dla tego świata. Będę trzymać kciuki, żeby pojawiło się więcej ludzi im podobnych, mających odwagę i siłę do wprowadzania zmian. Na razie jednak dla mnie zbyt mało dzieje się dobrego, żeby wrócić.
Oczywiście, żeby nie czepiać się jednej religii, to islam wcale nie jest lepszy. Ostatnio równie dobrze widoczne próby „przejęcia panowania nad światem” przez muzułmanów wcale nie są bardziej zachęcające. Ta religia w ogóle nie jest kusząca przez panujące w niej zasady. Mniejsza jednak o moje prywatne upodobania i niechęć do bycia uległą kobietą okrytą szmatami od czubka głowy po same stopy. Bardziej martwiące jest to, że tam, gdzie jest mowa o bogu dochodzi do aktów przemocy w jego imieniu. Zamiast miłości mamy rozlew krwi. Zamiast zrozumienia i tolerancji jest nienawiść. Zamiast wzajemnej pomocy jest walka o władzę i wpływy. Kiedy patrzę z perspektywy osoby o umyśle otwartym na wszelkie rozwiązania, żadne z bogiem w tle nie jest dobre. Zdaje się być on dla ludzi tylko wymówką, która ułatwia sięganie po władzę i/lub kasę. Jest narzędziem, które doskonale sprawdza się w manipulowaniu ludźmi ślepo zapatrzonymi w swoją wiarę. Ludźmi wierzącymi w wartości, których istnienia nigdy nie doznali, w wartości, które spisane na papierze, nigdy nie były wprowadzone w życie.
Wiara to dla mnie zbyt mało, żeby identyfikować się z ludźmi, dla których nie liczy się nic poza własnym interesem i własną prawdą, a wolność jest hasłem, którego znaczenia nikt nie doznał. Gdzie zniewolenie i podporządkowanie się manipulacjom, uważa się za dobrą drogę do wspólnego celu. Gdzie ten wspólny cel tak naprawdę oznacza dobrobyt garstki ludzi osiągnięty dzięki ślepej wierze większości wyznawców. Nie mniej, dajcie znać, gdy ktoś stworzy coś, w co naprawdę będzie warto wierzyć.