Naturalne jest piękne
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć kobiet, które przesadnie dbają o wygląd. Zwłaszcza tych, które próbują przy tym twierdzić, że wnętrze jest najważniejsze. Siedzą godzinami w łazience i robią się na bóstwo. Sztukę makijażu opanowały tak, że rodzona matka nie poznaje ich na ulicy. Szafa pęka w szwach od nadmiaru ciuchów, a w przedpokoju można otworzyć salon z butami, ale one wciąż chodzą na zakupy.
Oczywiście nie jestem przeciwniczką dbania o własny wygląd. Golenie, depilacja, kremy nawilżające czy delikatny makijaż to jeszcze nic złego. Tak samo jak zdrowe odżywianie, ćwiczenia i fajne ciuchy. Uważam jednak, że warto wszystko robić z umiarem i pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy. Trzeba przede wszystkim kochać siebie. Bez tego drogie ciuchy i tona makijażu niczego nie zmieni. Będzie się po prostu pustym, nieszczęśliwym opakowaniem. Nie mówiąc o tym, że czas i tak w końcu zrobi swoje.
Ja zawsze i przede wszystkim lubiłam, jak mi było wygodnie. Wolałam nosić dżinsy, t-shirty i adidasy niż sukienki i szpilki. Teraz właściwie niewiele się zmieniło, choć z przyjemnością odkryłam, że drugi zestaw też może być wygodny. Wystarczy wybierać mądrze. To samo tyczy się makijażu. Taki porządny miałam zrobiony tylko raz, gdy zostałam umalowana do sesji zdjęciowej. Własne zabiegi ograniczają się głównie do nałożenia podkładu, użycia cieni i wytuszowania rzęs. Z tego powodu jestem chyba jedną z niewielu kobiet, która mówiąc „za 15 minut będę gotowa”, faktycznie po takim czasie może wyjść. Nie czuję wielkiej potrzeby upiększania się, choć oczywiście, jak każda kobieta, wykorzystuję okazje, żeby podkreślić swoje atuty. Nigdy nie starałam się opanować sztuki malowania się, bo zwyczajnie szkoda mi na to marnować czasu.
Nie twierdzę też, że odpowiedni makijaż czy strój nie dodaje uroku. Dodaje. Przekonałam się o tym zarówno na sobie, jak i obserwuję to wśród znajomych czy w mediach. Sama wolę siebie z tuszem na rzęsach niż bez niego. Tylko w tym wszystkim po prostu wolę postawić na naturalność, bo ma to dużo więcej korzyści. Nie muszę się na przykład przejmować czy facet nie ucieknie, jak mnie zobaczy nagą lub bez makijażu. Diabeł przez przypadek trafił na taki o to filmik:
Nie twierdzę, że tak poprawione piersi i w ogóle duże piersi nie wyglądają efektownie. Wyglądają. Tylko patrząc na tą dziewczynę przed i po, zastanawia mnie, jak ona sobie radzi podczas seksu, kąpieli, spania czy wyjścia na basen/plażę. Nie wierzę, że laska nosi skarpety w każdym staniku albo, że się z nimi kąpie, śpi czy uprawia seks. Ciekawi mnie też, jak tłumaczy się facetowi, gdy w końcu staje przed nim naga i jak się czuje, gdy jego reakcja wygląda tak:
To tak, jak on by sobie wypchał bokserki, bo natura obdarzyła go rozmiarem azjatyckiego dziecka. Słabe. Jej tekst, że dzięki temu dostanie trochę darmowych drinków był jeszcze bardziej słaby. Rozumiem, że nie ma kasy na cycki, ale żeby wyłudzać kasę na drinki skarpetkami w staniku, to już lekka przesada.
Słyszałam też o kobietach, które mają nastawiony budzik przed swoim facetem, żeby zdążyły rano zrobić sobie makijaż. Zastanawiam się czy one rzeczywiście uważają swoich facetów za debili i wierzą, że on się nigdy w nocy nie obudzi. Nie mówiąc o tym, że mi tych wszystkich kobiet zwyczajnie szkoda, bo muszą być wyjątkowo niedowartościowane i muszą nie mieć do zaoferowania nic poza założoną na twarz maską. Aż strach pomyśleć, co się z nimi będzie działo, gdy zapuka do ich drzwi starość. Co wtedy zrobią? Tysiące operacji? Botoks?
Dlatego dużo bardziej spodobał mi się teledysk nagrany przez Colbie Caillat do Try. Obejrzyjcie sami:
Ponoć piosenkarka miała dość, że jej zdjęcia są ciągle poprawiane w Photoshopie. Nie wiem czy to prawda, ale pomysł na promowanie naturalności wydaje mi się genialny. O ile oczywiście kobiety tego źle nie zrozumieją. W końcu piosenkarka jednak dużo lepiej wygląda w makijażu.
A jak to jest z Wami? Wolicie wygląd naturalny czy poprawiany?