Poliamoria – alternatywa dla emocjonalnie niedojrzałych
Ostatnio czytałam artykuł i posta o poliamorii, który podrzuciła mi znajoma. Mimo, że potem poświęciłam na myślenie i rozmowę z Diabłem w tym temacie sporo czasu, nie wymyśliłam nic czym nie obrażę ludzi, którzy uważają to za cudowny sposób na życie. Nie jest to też temat, obok którego mogę przejść obojętnie. Poliamoria (wielomiłość) to zdaniem Morning Glory i Oberon Zellowe jednoczesne posiadanie bliskiej relacji z dwoma lub więcej osobami postrzegane jako alternatywa do monogamii, zwłaszcza w kontekście seksualnej wierności. Czyli tak zwany otwarty związek, a dla mnie otwarty związek nie istnieje. To co najwyżej układ, w którym można się przyjaźnić i bzykać z wieloma osobami, ale nie związek. Nawet jakbym chciała się do tego przekonać i spróbować zrozumieć to nijak mnie nie przekonują argumenty ludzi, którzy to popierają. Dokładnie tak jak w przypadku kościoła Katolickiego. Teoria jest, argumentów racjonalnych brak. Dla mnie sama wiara w coś, to zdecydowanie za mało.
Wśród osób w artykule broniących poliamorii mamy jakiegoś sfrustrowanego i zmęczonego monogamią 24-latka. Zastanawiam się, co będzie z nim około 40-tki, skoro już teraz jest zmęczony. Przecież to dzieciak, który nic nie wie o świecie i życiu. Co go więc tak zmęczyło przez te 24 lata i jak on wytrwa do 80-tki?!? Jak to jest, że ludzie nawet żyć dobrze nie zaczną, a już są nim zmęczeni? To pewnie zasługa tego bezstresowego wychowania i poczucia, że życie to ciągła zabawa, a wszystko co wymaga odrobiny pracy jest stratą czasu i męczy. W dodatku ten 24-latek twierdzi, że ludzie w związkach ciągle się kłócą nie wiedząc o co. Też mi odkrycie na miarę XXI wieku. Życie w związku, jak i życie w (no niech będzie, napiszę to) otwartym związku wiąże się z tym, że trzeba mieć kontakt z innymi osobami, z którymi nie koniecznie będziemy się w 100% zgadzać. Ludzie sami sobie nakładają sztuczne ograniczenia twierdząc, że będąc w związku to muszą się kłócić, a gdy będzie on otwarty, to kłótnie „o nic” znikną. Z przyjacielem się nigdy nie kłócisz? Tak, ale starasz się dogadywać? To dlaczego nie robisz tego w związku? Swojej własnej emocjonalnej niedojrzałości nie ma sensu tłumaczyć tym, że to monogamia jest zła. To tak jakby uważać samochody za głupie, zanim nauczymy się nimi jeździć. Wsiadasz za kółko pierwszy raz, ruszasz i oczywiście rozbijasz się, potem powtarzasz ten schemat i nagle stwierdzasz, że samochody są do dupy i lepiej chodzić na piechotę. Bardzo dojrzałe podejście, bo przecież uczenie się byłoby takie nudne i męczące!
No, ale zostawmy emocjonalnie niedojrzałych osobników na chwilę z boku, bo to tylko jedna grupa wyznawców nowego stylu życia. Oni zwyczajnie jeszcze nie dorośli, potrzebują więc na to czasu. Druga grupa, to ludzie po przejściach, skrzywdzeni. Pan, któremu rozpadło się drugie małżeństwo, znajoma, która była zdradzana przez chłopaka czy inni ludzie, którzy na monogamii się przejechali. Tu nadal pasuje moje porównanie do jazdy samochodem. Jak rozwalisz samochód, to zazwyczaj dochodzisz do wniosku, że to Twoja wina, bo nie umiałeś jeździć i zapisujesz się na prawko. Jednak jeśli roztrzaska Ci się związek to uważasz, że winna jest albo druga strona, albo wymysł zwany monogamią. Zadziwiająco rzadko ludzie dochodzą do wniosku, że to oni byli winni temu, że coś się spieprzyło. Przeświadczenie o własnej doskonałości i nieomylności popycha ich w twory zwane poliamorią czy twierdzenie, że bycie singlem jest super. „Panie władzo, to on zajechał mi drogę!” Szkoda tylko, że zapomina się, że w każdej relacji uczestniczą obie strony i obie są odpowiedzialne za swoje decyzje. Nikt nie skrzywdzi nas bez naszej zgody.
Kolejnym argumentem są twierdzenia, że zawsze kochało się więcej niż jedną osobę – kilku partnerów, partnera i rodziców czy dzieci. Jedna osoba nawet porównała miłość do partnera czy rodziców, do miłości do psa. Wiecie, wiele kobiet twierdzi, że kocha swoje szpilki. Myślicie, że postawiły by znak równości między szpilkami a mężem? I jak to świadczy o nich, o ich dojrzałości czy o sile uczucia jaką potrafią darzyć drugą osobę? Czy takie osoby w ogóle wiedzą, co to jest miłość? Czy potrafią ją odróżnić od chwilowej fascynacji, zauroczenia czy zakochania? Może właśnie nawet nie znają różnicy, dlatego z taką łatwością potrafią przechodzić między ludźmi ze słowem „kocham” na ustach? Jak można porównywać miłość do rodziców czy dzieci, do miłości do partnera? To inne rodzaje uczucia, często nawet z miłością niezwiązane. Mało osób faktycznie kocha swoich rodziców, większość jest po prostu przyzwyczajona do ich obecności i tego, że rodziców trzeba kochać. Tak samo jak własne dzieci – grzeczne czy nie – twierdzisz, że kochasz. Dlatego mówi się o miłości bezwarunkowej, bo niezależnie od tego jaki rodzic czy dziecko jest, to uważasz, że je kochasz. Swoją drogą to wstyd powiedzieć, że nie kocha się swojego dziecka czy rodzica. Z partnerem już nie jest tak ciężko, bo możesz wybrać – kolor oczu, włosów, wzrost czy cechy charakteru. Pasują Ci albo Ci nie pasują. Ktoś Cię pociąga, albo nie. Możesz więc decydować czy się zakochasz i czy się odkochasz, bo ktoś przestał spełniać Twoje wymagania. W dodatku miłość do rodziców, dzieci i partnera odróżnia od siebie jeszcze element seksualności. Jeśli jesteś normalną osobą nie chcesz uprawiać seksu z własnymi rodzicami, dziećmi czy psem, a z partnerem już tak. Więc nie są to uczucia, które można w jakikolwiek sposób porównywać. Stawianie równości to naiwność, która ma pomóc poczuć nam się lepiej, że nie umiemy stworzyć trwałego związku z drugą osobą.
Była w artykule też taka wypowiedź Nie miałam też problemu z tym, żeby pójść z kimś do łóżka, jeśli podobał mi się jakiś kolega czy koleżanka. Bo nigdy nie łączyłam spraw związku z wyłącznością seksualną. Jeżdżenie z kimś cały dzień na rowerze po mieście jest dla mnie bardziej intymne niż pójście do łóżka. Tu mogę powiedzieć jedynie, że bardzo, ale to bardzo jej współczuję. Jej emocjonalnego ograniczenia, tak kiepskich relacji i tak niesamowicie słabego seksu, który nie potrafi nawet dorównać jeździe na rowerze. To przykre. Po prostu bardzo, bardzo przykre. A dalej w temacie seksu są dwie inne wypowiedzi Lubię nowe rzeczy i lubię sprawdzać granice. Seks z każdą osobą jest inny, czasem skrajnie. Dzięki temu możesz mieć bardzo różne doświadczenia. W dwuosobowej relacji to niemożliwe. i Poliamoria jest dla ludzi, dla których seks jest w życiu ważny. Lubią go. I nie chcą się ograniczać. Po raz kolejny jest mi przykro za tych ludzi. Za kiepskie związki, jakie tworzyli i tworzą nadal. Za to jak beznadziejni są sami w sobie i swoich przekonaniach. Próbowanie nowych rzeczy, sprawdzanie granic oraz skrajnie różne doświadczenia w seksie są możliwe w związku z jednym partnerem. Nie trzeba się ograniczać i zamykać na doznania, bo jest się w związku. Z własnym partnerem można uprawiać zarówno grzeczny i delikatny, jak też ostry seks. Można eksperymentować, szaleć. Można dzięki temu zapewnić sobie różne doświadczenia, zdecydowanie lepsze od tych płynących z otwartych związków, bo dochodzi element zaufania, znajomości ciał i pogłębiania relacji. To nie związek jest ograniczeniem i na pewno nie partner. To ludzie w swoich własnych głowach tworzą sobie ograniczenia i winę za to zrzucają na inną osobę. Niedopasowanie seksualne jest rzeczą normalną, ale nie jest to wina monogamii, bo i w wieloosobowych związkach można się źle dobrać. Jednak tylko w przypadku tych pierwszych ludzie uważają, że to koniec świata.
W tekście jedna z kobiet napisała też: Na przykład komuś się podobasz, ale nie masz ochoty na seks. W tradycyjnym układzie możesz powiedzieć, że jesteś z kimś innym. Tutaj nie możesz się za takim tłumaczeniem schować. Musisz powiedzieć prawdę. To bywa trudne. Wydawało mi się, że ktoś podawał argument, że poliamoria opiera się na większej szczerości. Przyszło mi więc do głowy, że to tylko kolejna ściema jest, bo trzeba usprawiedliwić sobie potrzebę puszczalstwa, a prawda jest inna. Jeśli trudno jest powiedzieć obcej osobie, że nie chce się z nią uprawiać seksu, to jaką można dać pewność partnerowi, nawet z otwartego związku, że się wobec niego będzie szczerym? Najczęstszym zarzutem przeciw monogamii jest zazdrość. Zazdrość wynika z braku zaufania (jeśli nie jest chorobliwa), a brak zaufania wynika z braku szczerości. Jeśli kłamiemy, to nie zależnie czy okłamujemy jednego, czy wielu partnerów, nie zbudujemy zaufania w relacji. Nie ma więc mowy o zdrowej relacji i w takiej albo pojawi się zazdrość i zaborczość – czyli zwykła potrzeba dowiedzenia się prawdy, albo od razu skończy się zerwaniem relacji. Dokładnie jak w związku. Jeśli nawet w monogamicznym związku będziemy potrafili przyznać, że jakaś osoba nie będąca naszym partnerem nam się podoba, to będziemy budować zaufanie, które będzie ograniczać zazdrość. Da to bowiem przekaz, że inni mi się podobają (co jest naturalne), ale Ty jesteś najlepsza/y i to z Tobą jestem, Ciebie kocham.
Tak samo jak zwykłym pieprzeniem, że w monogamicznym związku miłość ogranicza i nie ma wolności. Pukanie dodatkowo innej osoby nie jest oznaką wolności. Zasypianie co noc w innym łóżku lub z kim innym we własnym łóżku nie jest oznaką wolności. Wolność to stan umysłu. Zakuci w kajdany możemy się czuć zarówno mając jednego partnera jak i dziesięciu. Wierność nie jest żadnym wyzwaniem, jeśli się kocha prawdziwie. Wierność nie odbiera wolności, bo nie jest żadnym problemem, jeśli jest się w szczęśliwym, zaspokajającym wszystkie potrzeby związku. Oczywiście pomijam wszystkie patologiczne i chore sytuacje, jak potrzeba kopulacji z owcami, ale takich i poliamoria nie uleczy. W innym przypadku, przy takim podejściu, to brak wolności powinien być utożsamiany z każdą relacją, bo jedynie bycie singlem teoretycznie w żaden sposób nie ogranicza. Natomiast nadal jest to kwestia nie związku w ogóle, ale tego jaki jakościowo jest ten związek i jak do tego podchodzą ludzie w nim będący.
Jeśli przy jakości jesteśmy, to jeden facet stwierdził, że codzienność zabija najwspanialsze uczucie. Jeśli on tak mówi, to nie zaznał nigdy tego najwspanialszego uczucia, bo nie ma nic lepszego niż budzić się i kłaść codziennie koło tej samej osoby ze świadomością, że chce się robić to do końca życia. I dokładnie tak, jak w przypadku wolności, zabijanie codziennością uczucia wynika z tego, co mamy w głowie. Będąc w związku też można chodzić na randki z własnym partnerem, skupiać się wtedy tylko na sobie, dużo rozmawiać, dawać wolność i tym samym wzmacniać uczucie. Dodatkowo mamy poczucie, że możemy na kogoś zawsze liczyć, komu zaufać. Czujemy, że ktoś jest z nami na dobre i na złe, a nie tylko wtedy, kiedy jest mu to na rękę. Uczucie jakie ten facet chce wzmacniać sporadycznymi spotkaniami, to co najwyżej fascynacja i pociąg seksualny, a nie miłość. Tylko kiedy miłość jest prawdziwa, to codzienność nie zabije fascynacji i pociągu, bo dwoje dojrzałych ludzi potrafi podsycać w sobie te uczucia nieustannie. Trzeba po prostu pamiętać, żeby nie osiąść na laurach, nie przestać się starać, nie zaniedbać się i niezależnie od partnera budować swoje poczucie wartości. Codzienność nie zabije miłości, bo jest jej największym atutem, największą siłą.
Ostatni fragment, który zwrócił moją uwagę: Monogamia jest szczególnie krzywdząca dla kobiet, które w Polsce łatwo wślizgują się w role matek i opiekunek swoich partnerów. Poliamoria daje im wyzwolenie z tej roli i to jest feministyczny zysk. Mężczyzn może to irytować, w końcu w ten sposób mogą stracić swą pozycję – mówi Krzysztof. – Poliamoria ma kontekst feministyczny i związana jest z emancypacją kobiet. To realne równouprawnienie – dodaje Maciek. Zadziwia mnie, że to są wypowiedzi facetów, którzy nie widzą, że to szansa aby kobieta mogła sobie spłodzić jakościowo najlepsze dziecko i potem oddać pod opiekę innemu lepszemu do wychowywania facetowi. Prosta droga do tego, żeby jeszcze większa ilość ojców nigdy nie miała kontaktu ze swoim biologicznym dzieckiem. Pomijam już fakt, że skoro kobiety łatwo wślizgują się w role matek i opiekunek to znaczy, że im te role pasują. W moim prywatnym odczuciu, jeśli kobieta nie chce, to nie musi zostać matką i opiekunką. Jest wolnym człowiekiem i bez zgodny na pukanie wszystkiego, co się rusza, może wymagać w związku równego traktowania. W dodatku nikt nie chce przyznać tego, że kobiety wcale nie chcą równouprawnienia, tylko lepszego traktowania niż mężczyzn. Bo dlaczego kobiety walczą o takie sprawy jak prawo do puszczania się, ale już np. nie starają się o możliwość pracy w kopalni? Kobieta nigdy nie będzie równa mężczyźnie. W jednych kwestiach przewyższamy mężczyzn, w innych oni przewyższają nas. Zamiast próbować wszystkich zrównać do jednego poziomu, lepiej byłoby wykorzystywać do tego, do czego lepiej się nadaje dana płeć. Natury nie da się oszukać, chociaż usilnie próbujemy. Może ktoś wreszcie jednak zobaczy, że ciągle działamy sobie tylko na szkodę.