Prawo własności czyli zaborczość w związku
Moja znajoma ostatnio szalała z zazdrości, bo jej facet wyszedł z jakąś „suką” na kawę. Wyjściu towarzyszyło wiele znaków zapytania i osobiście to się jej nie dziwię. Pewnie zareagowałabym podobnie, bo choć wiele rzeczy można zawsze racjonalnie wytłumaczyć, to jednak zawsze pierwsze do głosu dochodzą emocje. Wtedy najchętniej rozszarpałoby się oboje. Nie wiem czy po rozmowie ze mną bardziej spokojnie go wypytała o przebieg zdarzenia, aby pozbyć się wątpliwości. Mam jednak taką nadzieję. Ja osobiście jestem fanką spokojnego wyjaśniania sprawy, bo zawsze można coś źle zinterpretować i samemu sobie zaszkodzić nieodpowiednią reakcją. Nie jest trudno od lekkiej zazdrości przejść do tej chorobliwej i psującej związek. W zasadzie wystarczy chwila nieuwagi, niskie poczucie własnej wartości i katastrofa gotowa. Chociaż przekonałam się, że panom czasem zdarza się wzbudzać w nas zazdrość, żeby się upewnić, że nam jeszcze zależy. Słodkie, nie?
Pisałam ostatnio o granicach zdrady i dzisiejszy tekst trochę będzie się z tamtym wiązał, bo zaborczość w związku wynika z obawy, że nas partner ozdobi parą pięknych rogów. Przypomniała mi się też jedna zabawna, moim zdaniem, sytuacja. Mianowicie od pewnego mężczyzny dowiedziałam się, że jego żona zrobiła mu awanturę i ciche dni, bo ją zdradził. Spojrzałam z niedowierzaniem, bo jak to ON?!? Z kim do cholery?!?!? Ha! No właśnie z nikim! Tzn. sam ze sobą, jeśli można tak powiedzieć. Jakoś przez przypadek się dowiedziała, że oglądał porno i o to mu zrobiła awanturę. Czy o robótki ręczne też poszło, nie wiem, ale zakładam, że to również podchodzi jej zdaniem pod zdradę. Paranoja w największym wydaniu, ale co ja tam wiem o zabijaniu.
I tak się zaczęłam zastanawiać, skąd w nas, ludziach taka potrzeba, żeby posiadać i kontrolować drugiego człowieka? Skąd przekonanie, że wiążąc się z drugą osobą nabywamy do niej prawo własności? Dlaczego chcemy narzucać partnerowi, co może robić, a czego nie? Czy mamy prawo dysponować jego życiem, czasem, a nawet myślami? Wypytywać, kontrolować i ograniczać dla własnego poczucia bezpieczeństwa? Bycie w związku, sypianie z drugim człowiekiem nie daje nam żadnych praw względem tej osoby. To nie działa w ten sposób, że powiesz „tyle dla niego zrobiłam, to on musi…”, „bo ja tyle pracuję, to ona musi…” Nikt nic nie musi, bo związek jest wyrazem chęci obu stron, a nie przymusem.
Wielokrotnie zastanawiałam się nad swoimi odczuciami odnośnie Diabelskiego rękodzieła. Doszłam jednak do wniosku, że przeszkadza mi to tylko i wyłącznie z jednego powodu – nie lubię tracić okazji na seks. Jeśli on zrobi sobie dobrze i potem będzie miał siłę i ochotę na mnie, to nie widzę problemu. Jeszcze film mu włączę i niech się chłopak bawi. Jednak gdyby to miał być wybór jego ręka vs. ja, to już taka pobłażliwa bym nie była. Niby mogłabym zająć się sobą, ale co to za przyjemność, kiedy on zajmuje się mną o niebo lepiej?!? Po co jechać autobusem, jeśli posiadamy mercedesa? Wiem jednak, że mało kobiet ma podobne do mnie podejście. Większość reaguje jak tamta mężatka i uważa masturbację za zdradę. Patrzenie na inne, myślenie o innych i nawet oglądanie Playboy’a jest niedozwolone. Gdybym miała to oceniać, powiedziałabym, że jest to kompletny idiotyzm. Tym bardziej, że nie wierzę, że kobiety zabraniające pewnych rzeczy facetom, same ich nie robiły albo dają facetowi tak często, by nie miał już siły i ochoty na inne rodzaje aktywności.
Nie chodzi jednak tylko o seks. Zaborczość może dotknąć każdej dziedziny. Można nie godzić się na wyjścia z kolegami, samotne zakupy, oglądanie filmów, kontakty z innymi kobietami albo nawet na dłuższe przebywanie w pracy. Zastanawiam się jak całkowicie autonomiczna jednostka, która potrafiła poruszać się samodzielnie po świecie, nagle nie jest w stanie, nawet oddychać bez swojej drugiej połówki. W fazie zakochania, gdy jest to przejawem potrzeby bycia nierozłącznym, można to jakoś usprawiedliwiać i uważać za normalne. Wiadomo, że wtedy nie jest potrzebne nic poza partnerem. Gdy jednak zaczynają pojawiać się pretensje, wyrzuty i ciche dni, przestaje być to zdrowe. To moment, którego naszego ukochanego psychola należy wysłać do jakiegoś specjalisty.
Wyjście z Jolą na kawę czy napisanie do Zenka nie musi od razu oznaczać zdrady. Po prostu utrzymujemy kontakty z innymi ludźmi. Kontakty, których nie trzeba od razu kontrolować, bo nie są przejawem kryzysu, potrzeby zmiany i nie zwiastują niczego złego. Zwykła ludzka potrzeba życia w stadzie 😉 Praca po godzinach nie zawsze musi oznaczać bzykanie sekretarki i nie każde wyjście z kumplami kończy się w go-go.
Taka paranoja ma zawsze jakieś podstawy. Partner może rzeczywiście dawać sygnały, których nie da się inaczej zinterpretować, albo nabroił wcześniej i teraz każde odstępstwo od normy przypomina o dawnych problemach. Może jednak się zdarzyć, że nasze szczęście jest czyste jak łza, a tylko nam coś strzela do głowy i szukamy dziury w całym. Wtedy trzeba usiąść i poważnie zastanowić się nad sobą, zadać sobie kilka pytań. Czy chodzi o partnera czy o nas? Jakie wywołuje to w nas emocje, myśli, obawy i dlaczego reagujemy w taki sposób? Czujemy się nie dość dobrzy? Poczucie własnej wartości wyrzuciliśmy na śmietnik? Czy po prostu szukamy pretekstu do zerwania?
Jeśli to wina partnera, z którą nie umiemy się pogodzić albo szukamy pretekstu do zerwania, to trzeba rzucić związek w cholerę. Męczymy powiem nie tylko siebie, ale również partnera. Każdy zasługuje na szczęście i lepiej zacząć go szukać wcześniej niż później. Jeśli to wina naszego poczucia własnej wartości, to trzeba się wziąć za siebie. Zacząć nad sobą pracować, podnieść swoją wartość samodzielnie przez rozwój, zajęcie się swoimi sprawami, naukę albo znalezienie pasji. Inne osoby – ani partnerzy, ani rodzina – nie zrobią tego za nas. Nawet jeśli Twoja druga połowa będzie prawić Ci komplementy codziennie, to i tak będziesz myśleć, że kłamie i pewnie czegoś od Ciebie chce. Są rzeczy, które musimy zrobić dla siebie sami.
Jeśli to nie wina partnera, a Twoje poczucie własnej wartości ma się dobrze, to znaczy, że jesteś zdrowo rąbniętą istotą i zamiast tracić czas na czytanie blogów, musisz odwiedzić jakiegoś specjalistę.