Psychopaci w sieci
Na długo przed związkiem z Diabłem zdarzało mi się poznawać facetów przez internet. Tak wydawało się prościej. Można było z kimś popisać, trochę się o nim dowiedzieć i dopiero decydować czy chcemy się spotkać. Nie przepadałam za szybkimi randkami, więc większość moich znajomości toczyła się w sieci. Byłam wybredna i każde dziwne zachowania stopowały mnie przed radosnym pobiegnięciem na spotkanie.
Kiedy jednak przeczytałam historie dwóch blogerek (tu i tu), którym zostało urządzone piekło tylko za pośrednictwem internetu, doznałam szoku. Tym większego, gdy w komentarzach zobaczyłam dziewczyny piszące „przeszłam to samo”. Pomyślałam sobie, że to równie dobrze mogłam kiedyś być ja. Byłam bardzo ufna i wierzyłam, że ludzie zasługują na zaufanie. Myślałam, że inni, tak jak ja, mają tylko dobre intencje. Dlatego gdy przeczytałam powyższe teksty, doszłam do wniosku, że nie mogę przejść obok tematu obojętnie. Pisanie bloga o miłości i związkach do czegoś mnie jednak zobowiązuje.
Pomyślałam, że muszę was ostrzec. Poprosić o zachowanie bezpieczeństwa przy kontaktach w sieci. O sprawdzanie z kim piszecie. Czy dana osoba jest tą, za którą się podaje. Obdarzajmy ludzi zaufaniem wtedy, kiedy sobie na nie zasłużą. Zaś wszelkie wątpliwości rozstrzygajmy na niekorzyść drugiej strony. Bądźmy egoistyczni i dbajmy przede wszystkim o siebie. Nie brak na świecie szaleńców. Pilnujcie też swojej prywatności. Nie powierzajcie swoich sekretów ludziom, tylko dlatego, że po kilku rozmowach wydają wam się bratnią duszą. Nie bez powodu pewne rzeczy są tajemnicami. Chcesz zrzucić z siebie ciężar? Pisz pamiętnik. Nie zwierzaj się jednak przypadkowym osobom.
Obecnie nasze życie coraz bardziej przenosi się do świata wirtualnego. W różnego rodzaju aplikacjach, na portalach i blogach dzielimy się własnym życiem, codziennością. Oznaczamy się w miejscach, w których przebywamy. Podajemy ulubione filmy, książki i muzykę. Sami dajemy psychopatom do ręki broń przeciwko sobie. Wręcz prosimy się o niebezpieczeństwo. Ja wiem, że robią tak „wszyscy”. Nie jestem inna i nie jestem lepsza. Większość statusów na facebooku mam publicznych. Przyjmuję zaproszenia od osób, które znam tylko z wirtualnego świata. Prowadzę bloga. Wrzucam fotki na Instagram. Tak samo jak inni obnażam się w sieci i właściwie nie widzę w tym nic złego. Nie boję się. Czuję się bezpieczna w swoim świecie. Ufam, że w podobnych sytuacjach będę potrafiła zachować rozsądek lub moi bliscy w porę interweniują. Przede wszystkim jednak wierzę, że nigdy podobna historia mi się nie przytrafi. W końcu mam Diabła.
Myślę jednak o tych wszystkich niepewnych siebie dziewczynach. Tych z problemami i niskim poczuciem własnej wartości. Tych, które są na życiowym zakręcie i zamiast pomocy, trafiają na kłamstwa i perfidną manipulację. Jak można dać się tak oszukać? Jak można ignorować tak wyraźne sygnały? Nie wiem, ale widać można. Nie oceniam tych dziewczyn, bo każdy miewa gorsze chwile, trudne momenty, kiedy czepia się nadziei, że w tym parszywym świecie znajdzie dla siebie coś dobrego. Ludzie wchodzą w wiele rodzajów toksycznych związków i tkwią w nich latami. Nie dziwi mnie więc bardzo kilka miesięcy spędzonych w takim wirtualnym. Kobiety notorycznie i z jakimś chorym wręcz upodobaniem plączą się w dziwne historie. Im bardziej skomplikowana tym lepsza, bo będzie o czym wnukom opowiadać. Problemy i dramaty traktowane wręcz z uwielbieniem. Pomóc, zmienić czy uleczyć. Wszystko w imię miłości.
Wiara w bajki ma w sobie coś rozczulającego. Oczywiście dopóki kończą się słynnym happy endem. Niestety najczęściej zamiast szczęścia są łzy i cierpienie. Rozczarowanie niszczące całą magię, bo oczekiwania nigdy nie zostały spełnione. Ból, żal, smutek i brak wiary w innych ludzi. To wszystko zawdzięczamy sobie. To my wpuściliśmy psychopatę do naszego życia. To my daliśmy się zmanipulować. To my oślepliśmy na wszelkie znaki ostrzegawcze. Nie ma najmniejszego sensu szukanie winnego. Nie ma znaczenia dlaczego „ktoś nam to zrobił”. To nie był atak z zaskoczenia, to nie był gwałt. To było nasze świadome zagłębianie się w relację, która miała więcej pytań niż odpowiedzi.
Choć zabrzmi to dość brutalnie, gdy docierają do mnie takie historie, cieszę się, że mam trochę bardziej męskie podejście do świata. Uspokaja mnie wtedy fakt, że do zakochania się potrzebuję czyjejś obecności. Nie wyobrażam sobie i nie przytrafiło mi się nigdy zakochać w kimś, kogo nie znałam w rzeczywistości, nie dotykałam, nie całowałam i nie czułam w sobie. Owszem, jako dziecko i nastolatka potrafiłam „kochać” bez wzajemności kolegów z klasy czy „tych starszych przystojniaków z osiedla”. Wiem jednak, że było to ledwie zauroczenie, młodzieńcza fascynacja, ale z miłością nie miało to nic wspólnego. Wyrosłam już z takich historii. Teraz nawet, gdy ktoś rozbudzi moje uczucia słowami, musi się jeszcze wykazać czymś więcej. Inaczej mój zapał stygnie i emocje opadają. Euforia ustępuje miejsca rozczarowaniu. Znajomość zaś traci na intensywności. Ciągłe unikanie spotkania, wymówki i przeszkody, tylko wyostrzyłyby moje zmysły i wzmogły wątpliwości. Może ma dziewczynę, żonę i całkiem inne życie, a mnie próbuje tylko zwodzić? Nie czułabym się spokojna i nie uwierzyłabym w jego wytłumaczenia, gdybym nie sprawdziła tego dokładnie.
Dlatego nie mogę pojąć zachowania tych dwóch blogerek i tym bardziej chcę uczulić wszystkich by dokładnie sprawdzali swoich rozmówców. Takie historie wyraźnie pokazują, że ostrożności nigdy za wiele. Lepiej dwa razy sprawdzić niż raz zaufać i potem cierpieć. Oczywiście nie chcę demonizować wirtualnych znajomości. Sama poznałam wiele ciekawych osób jedynie za pośrednictwem sieci. Po prostu tak jak przy korzystaniu ze wszystkiego innego, należy zachować zdrowy rozsądek.
Foto: pixabay