To nie kochanka jest zła

Nie zamierzam tu w żaden sposób usprawiedliwiać próby odbicia cudzego partnera. To z założenia nie jest dobre rozwiązanie, bo zazwyczaj krzywdzi wszystkie zaangażowane osoby i rzadko kiedy kończy się dobrze. Nie mniej, patrząc na sprawę uczciwie – winny jest tylko ten, kto łamie złożone obietnice. Kochanka nie jest zła.

Pisałam już o tym, że zdrada to świadoma decyzja, że nie ma dla niej usprawiedliwienia. Kiedy jednak rozmawiam z ludźmi, a szczególnie z kobietami, oskarżenia głównie padają na „tą drugą”. „To ta dziwka go uwiodła.” „Ona zawróciła mu w głowie.” „To wszystko jej wina.” Jest to fascynujące, bo sugeruje, że partner to taka bezwolna marionetka, która daje sobą sterować. Dał się uwieść biedaczek. Normalnie nic tylko współczuć i wybaczyć, gdy wróci mu rozum. Omamiła go wiedźma czarami i on nie wiedział, co robi. Zastawiła sidła na niego, a on biedny zwierzaczek wpadł po uszy i pewnie nie wie, jak się z tego wydostać.

Gdyby jednak spojrzeć na to trzeźwym i szczerym okiem, to przecież widać wyraźnie, że to on zdecydował się zdradzić. To on postanowił złamać złożone wcześniej komuś innemu obietnice. To on postanowił zaryzykować związek rozpoczynając romans lub decydując się na jednorazową przygodę. Czemu ma być za to odpowiedzialna osoba jedynie „oferująca” możliwość zdrady? W teorii trzeba byłoby oskarżać każdego przedstawiciela płci przeciwnej, bo przecież posiada wszystkie niezbędne do uwiedzenia elementy. To, że ktoś, coś oferuje, nie oznacza od razu, że druga osoba musi z tego skorzystać. Owszem, łatwiej byłoby, gdyby pokusy nie istniały, ale jednak znacznie lepsza jest świadomość, że partner jest z nami, bo sam tego chce, a nie dlatego, że nic lepszego mu się akurat nie trafiło.

Wiecie, kioski oferują papierosy, monopolowe alkohol, a dilerzy narkotyki. To jednak indywidualna decyzja każdego z nas czy skorzysta z przedstawionej oferty. To, że „tirówki” stoją przy szosie, nie oznacza od razu, że każdy musi się zatrzymać. To, że są sklepy mięsne, nie oznacza, że wegetarianie muszą tam robić zakupy. Taką samą zasadę stosuję, gdy chodzi o zdradę. To moja decyzja czy dam się uwieść jakiemuś mężczyźnie. Nie będę zrzucać idiotycznie winy na niego, że mnie zaczarował. Mężczyzn i ich kochanki powinnyśmy traktować tak samo. To oni decydują o tym, czy podrywająca ich kobieta jest warta zniszczenia związku, który posiadają. Robią to świadomie. To nie jest chwila, moment, przypadek czy działanie przebiegłej lisicy polującej na biedne nieświadome niczego kurczaczki.

Chociaż z drugiej strony to doskonale rozumiem. Zrzucenie odpowiedzialności na osobę z zewnątrz daje złudne poczucie, że to nie nasza wina. Kobieta może sobie wtedy wmawiać, że ona nie zawiniła, nie okazała się gorsza. On nie miał jej dosyć. Nie zatruła mu życia tak bardzo, żeby chciał zdradzić. Po prostu on, jej biedny misio, uległ urokowi przebiegłej wiedźmy, która rzuciła na niego urok. Ewentualnie to nie ona źle ulokowała uczucia i związała się z kompletną świnią, która za nic ma zobowiązania i obietnice.

Nigdy nie wściekałabym się na kochankę mojego faceta, gdyby taka się pojawiła. To nie ma żadnego sensu. Ona mniej lub bardziej świadomie uległaby czarowi, na który kiedyś złapałam się sama. Dostrzegła w moim mężczyźnie to, co widziałam w nim ja. Mogłabym mieć pretensje jedynie do niego, gdyby nie uszanował tego, co mamy. Gdyby zdecydował się na zdradę zamiast rozmowy ze mną i naprawienia tego, co pcha go w kierunku innej kobiety. W końcu mogłabym mieć również pretensje do siebie, że zaniedbałam związek tak, że mój facet potrzebował szukać szczęścia w innych niż moje ramionach.

Foto