W pogoni za szczęściem
Jakiś czas temu zaczęłam interesować się minimalizmem, w między czasie z uwielbieniem czytałam (nadal czytam) teksty na Volatification.pl, a w końcu sięgnęłam po książkę Piąty Poziom. Jej recenzję i zdjęcie pięknej dedykacji od autora umieszczę w osobnym tekście, bo teraz nie o książce chcę pisać. Teraz będzie o tym, że od jakiegoś czasu wszystko prowadzi mnie w jednym określonym kierunku. Do zmiany, która wydaje się być nieunikniona. Jestem zadowolona ze swojego życia, ale zawsze jakieś drobiazgi można poprawić, żeby było jeszcze lepiej.
Powolne i systematyczne wyrzucanie rzeczy, które zaczęło się jakiś czas temu dzięki tekstom o minimalizmie, nadal trwa. Nie pozbyłam się wszystkiego od razu, bo wciąż biję się z myślami „a może jeszcze mi się to przyda” i zwyczajnie nie chcę podejmować pochopnych decyzji. Nie mniej już sporo wylądowało w koszu. Zaczęłam też przy okazji dostrzegać, że nie tylko przedmioty są mi kulą u nogi. W końcu minimalizm to sposób życia w każdym jego aspekcie, nie tylko tym materialnym. Po analizie zauważyłam, że spora część czynności, które robiłam każdego dnia, nie miała żadnego znaczenia i nie robiła mi dobrze w żaden sposób. Nie pomagała osiągać celów, ani nie wprawiała mnie w dobry nastrój. Często były to nic nieznaczące zapychacze czasu, jak przeglądanie demotywatorów. Eliminacja ich pozwoliła marnowany czas przeznaczyć m.in. na częstsze pisanie tekstów czy ostatnio na czytanie Piątego Poziomu. Sporo jeszcze rzeczy i czynności mi do wyeliminowania zostało, ale zaczynają mnie uwierać coraz bardziej, więc cały proces zamierzam przyspieszyć. Za dużo bodźców mówiących „zrób to!” mam ostatnio, żeby je zignorować, a i czas zbliża się odpowiedni do kolejnej fali większych porządków (weekend).
To zadziwiające, ale coraz więcej rzeczy drażni mnie i przeszkadza, odkąd zajmuję się poważniej blogiem i częściej piszę. Nie chodzi o to, że blogowanie robi ze mnie drażliwego człowieka, po prostu chęć, a wręcz wewnętrzna potrzeba częstego zajmowania się moim „dzieckiem” sprawia, że rzeczy rozpraszające mnie i zajmujące mój czas, zaczęły mnie wkurzać. Wyraźniejsze określenie celów sprawiło, że zaczęłam instynktownie odrzucać rzeczy do ich realizacji nie prowadzą. Najbardziej widzę to na przykładzie kontaktów ze znajomymi. Jest pewna grupa osób w moim otoczeniu, która odzywa się zawsze wtedy, gdy ma jakiś problem. Pisałam o tym tutaj. Kiedyś mi to nie przeszkadzało i gdy koleżanka po kilku miesiącach milczenia nagle potrzebowała wypłakać mi się na ramieniu, pisałam z nią kilka godzin lub szłam na spotkanie. Lubiłam pomagać ludziom, pocieszać ich i wysłuchiwać. Jednak coraz częściej zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że psychologowie i terapeuci biorą za wysłuchiwanie gorzkich żalów kupę kasy. Mi nikt płacić nie chce, mimo że od wizyty u psychologa niczym się takie spotkanie czy rozmowa nie różni. Ktoś przyjdzie, zrzuci z siebie problemy, wysłucha moich rad czy z moją pomocą dojdzie do jakichś wniosków, a potem znów znika na kolejne miesiące, nie zostawiając nawet rękawa swojej koszuli, żebym i ja mogła się w coś wypłakać, gdy zajdzie taka potrzeba. Nie czuję się skrzywdzona czy wykorzystana. W końcu sama pozwalałam na takie traktowanie. Dawno temu pojawiło się wśród moich znajomych przekonanie, że jestem silna, ze wszystkim sobie poradzę i w ogóle to nigdy nie mam żadnych problemów. Nigdy nie próbowałam ich wyprowadzić z błędu i nadal nie zamierzam tego robić. Teraz po prostu nie chce już dalej być czyjąś poduszką do wypłakiwania się. Najwyższy czas robić dobrze przede wszystkim sobie i o swoje sprawy dbać na pierwszym miejscu. Skoro przez większość miesięcy w roku moi znajomi radzą sobie doskonale beze mnie, mogą robić to przez wszystkie pozostałe. To taka sytuacja, w której przypomina mi się pewien tekst: Kiedyś traktowałem ludzi dobrze, teraz ze wzajemnością.
Coraz częściej mam ochotę z takich toksycznych osób zrobić grupę na facebooku „emocjonalne wampiry” albo po prostu ich całkiem usunąć z portalu i swojego życia. Wymiana znajomych trwających w swojej własnej beznadziei i zmieniających starą tragedię na nową, na pewno będzie właściwym posunięciem, bo ponoć najlepiej otaczać się ludźmi, jakimi samemu chciałoby się być. Ja zdecydowanie nie chcę stać się smutną, marudną i nieposiadającą celów oraz marzeń istotą, jak większość moich obecnych znajomych. Nie chcę, żeby swoimi problemami ściągali mnie w dół i próbowali zniszczyć mój optymizm. Mi z moim podejściem do życia jest bardzo dobrze i wolałabym znać więcej ludzi podobnych do siebie. Trzeba więc na nich zrobić trochę miejsca, pozbywając się tych problematycznych, których moje rzyganie tęczą wkurza i takich, którzy są jedynie kolejnym nazwiskiem na liście. Trzymanie się starych znajomości, choćby przez dawny sentyment nie ma sensu, zwłaszcza gdy nie wnoszą one do naszego życia nic poza swoimi problemami. Każdy na pewno zna takie osoby, które są jednym wielkim chodzącym nieszczęściem i zlepkiem wszystkich pechów świata, dla których słońce zachodzi o poranku. W zasadzie to mogłyby wykopać dół na cmentarzu i tam leżeć, bo myślą, że nic dobrego już ich nie czeka. Przyzwyczaili się do swojego losu. Poświęcenie takim osobom czasu i próba pomocy, niczego nie zmieni. Sprawia jedynie, że nie dbamy o swój interes i choć brzmi to cholernie egoistycznie, takie osoby nie powinny nas w ogóle interesować.
Możemy próbować zrzucać odpowiedzialność na innych, na pecha, zły los czy to, że ktoś nas przeklął, ale to nic nie da. Tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, za własne nieszczęścia czy problemy, ale także i przede wszystkim za własne szczęście. Z tego samego powodu nie jesteśmy też odpowiedzialni za nieszczęście innych osób (chyba, że unieszczęśliwiamy ich celowo) i próba rozwiązania ich problemów nie powinna należeć do naszych obowiązków. Dbając o cudze szczęście, nie dbamy o swoje. Za każdym razem, kiedy nie pracujesz na własne cele, pracujesz na cele kogoś innego. Jeśli więc nie jesteś z zawodu psychologiem, psychiatrą, lekarzem czy strażakiem, to pomagać i uszczęśliwiać powinieneś przede wszystkim siebie. Dzielić możesz się tylko tym, co masz.