Wydawnictwo, które chce cenzurować internet
Z lekkim opóźnieniem dowiedziałam się o pewnej aferze między blogerką a wydawnictwem Novae Res. Rozeszło się o recenzję książki „Pamiętnik Diabła” Adama Bednarka, którą napisała Post Meridiem. Tekst został skasowany, ale ciekawscy wciąż mogą przeczytać go tutaj. Całą sprawę opisał już ZombieSamuraj oraz antyweb, dlatego ja nie będę się za bardzo rozpisywać.
O co chodzi?
Jakby komuś się nie chciało zaglądać do linków, to w skrócie chodzi o to, że blogerka napisała recenzję książki pochlebną dla autora za dobrą książkę i krytyczną dla wydawnictwa, które nie wykonało rzetelnie swojego zadania. Post Meridiem uwieczniła na zdjęciach przykłady błędów, jakie przepuścił korektor i załączyła je do recenzji, komentując przy tym, że w ten sposób wydawnictwo podcina autorowi skrzydła. Trudno się dziwić jej poglądom. Gdy czytelnicy widzą „przewarzający” czy „masarz”, krytyka w pierwszej (a często jedynej) kolejności spada na autora. Ja sama niejednokrotnie krzywię się na widok błędów. Ba, wciąż zwlekam z przeczytaniem książki autora, którego bardzo lubię, dlatego że w poprzedniej publikacji roiło się od ortograficznych i interpunkcyjnych potknięć. Tylko ja mam świadomość, że to wina korektorów i wydawnictwa, a reszta pewnie zmiesza z błotem autora. Wracając jednak do aferki – Novae Res strzeliło focha, tupnęło nóżką, zażądało usunięcia tekstu i postraszyło sądem, by ostatecznie jednak trochę zmięknąć pod naporem internautów. Nikt w sieci nie przepada za ograniczeniem wolności słowa, a tym można nazwać działanie wydawnictwa. Tu jednak znów odsyłam do Zombiego po szczegóły.
Dlaczego to ważne?
Choć trafiłam na nią przypadkowo i osobiście mnie nie dotyczy, to sprawę odbieram, jako wyjątkowo istotną, z dwóch powodów. Po pierwsze, jako bloger, zajmuję się pisaniem recenzji i sama jakiś czas temu stałam przed decyzją czy napisać w niej o błędach, które znalazłam. Powstrzymałam się. Wiem jednak, że gdyby sprawa dotyczyła wydawnictwa, z którym bym współpracowała, zwróciłabym im uwagę. Chociaż pewnie wybrałabym kanał prywatny. Nie mniej jednak, nie podoba mi się to, że firma zdecydowała się straszyć blogerkę za to, że wytknęła im faktyczne błędy. W książce, która została już wydrukowana, więc pomyłek nie da się dyskretnie poprawić. Po drugie dotyczy mnie, a raczej dotyczyć będzie, jako autora. Odkąd pamiętam marzyło mi się napisanie książki. Teraz wreszcie chyba do tego dojrzałam i małymi kroczkami staram się osiągnąć cel. Zastanawiałam się już wiele razy, jaką drogę wybrać – współpracę z wydawnictwem czy samodzielność. Takie historie nie pomagają. Nie dość, że autor traci przez jakoś wydania, to teraz jeszcze dodatkowo przez aferę wydawnictwa. Szkoda byłoby mi na to wszystko moich pieniędzy, bo wiadomo, że trzeba się podzielić zyskami ze sprzedaży z kimś, kto spieprzył swoją część roboty.
Parę słów o błędach
Nie dziwi mnie wcale to, że autorzy książek robią błędy. Większość ludzi je robi. To nic niezwykłego. To, że ktoś może mieć głowę do wymyślania historii i genialne pióro, jeszcze nie oznacza, że musi być też mistrzem ortografii. Wiadomo, że prace się sprawdza. Jednak z własnego doświadczenia wiem, że czasem nie zauważa się własnych błędów. Mózg z jakiegoś powodu podsuwa nam obraz tego, co chcieliśmy napisać, a nie tego, co faktycznie zostało napisane. Word z autokorektą nie jest w stanie wyłapać wszystkiego. Dlatego pomoc korektora jest bardzo ważna. Czasem wręcz niezbędna. Między innymi z tego powodu, gdy czytam książkę, która wyszła z jakiegoś wydawnictwa, staram się wierzyć, że dostaję do ręki dobrze dopracowany produkt. Nie otrzymałam go przecież za darmo. Wydałam ciężko zarobione pieniądze i liczę, że to była dobra inwestycja. Niestety coraz częściej czuję się rozczarowana, bo błędów pojawia się coraz więcej. Pocieszam się jedynie tym, że nie jestem polonistką i pewnie wszystkiego i tak nie zauważyłam.
W ostatnim słowie chciałam zwrócić się do autorów, żeby zawsze przed wydaniem jeszcze rzucili okiem na swoje dziecko. Miejcie pewność, że nie będziecie się musieli go wstydzić przed ludźmi. Do wydawnictw mam prośbę – przykładajcie się do waszej pracy, bo możecie niechcący spieprzyć komuś karierę. W dodatku, jak to widać po historii z Post Meridiem, może to się obrócić przeciwko wam.
Mnie zaś tradycyjnie znajdziecie na facebooku, twitterze lub instagramie.