Zazdrość o kasę i sukcesy „po znajomości”
Podejście większości ludzi do tych, którzy osiągnęli jakiś sukces, jest, delikatnie mówiąc, fatalne, a wszystko, co związane z większymi pieniędzmi wydaje się złe i nieczyste. Bogatych najchętniej spaliliby na stosie, ale podzielili się łupami, bo brudne pieniądze nie wydają się już takie złe, gdy można za nie coś sobie kupić.
Znajomy wrzucił ostatnio na fejsa tekst o tym, że rośnie liczba milionerów w Polsce. Oczywiście w komentarzach ludzie musieli wylewać jad, że bogaci kradną pieniądze biednym, że to złodzieje. Próbowali wymyślać, że z tego powodu rośnie ubóstwo w kraju, a także zarzucali pranie brudnych pieniędzy. Bez wahania mogę stwierdzić, że w tej rozkrzyczanej grupie nikt nie miał ani kasy, ani pomysłu na to, jak ją zarobić. W innym przypadku zamiast pisać komentarze, zajmowałby się pracą przybliżającą go do osiągnięcia celu. W dodatku tacy ludzie nie mają zielonego pojęcia, ile kosztuje innych sukces.
Te same krzyki słychać, gdy ktoś osiągnie coś „po znajomości”. Ja jestem temu przeciwna tylko wtedy, gdy taka osoba nie zasłużyła w żaden sposób na swój sukces, nie ma odpowiednich umiejętności lub nie potrafi pokazać, że jest właściwą osobą na danym miejscu. Zdarza się jednak, że nawet synek, który dostanie od tatusia wysoki stołek, swoją pracą i postawą próbuje przekonać innych, że na niego zasługuje. Dla mnie takie coś jest ok. Tak samo w przypadku, gdy wspieramy swoich znajomych. Chociażby dlatego, że ręczymy wtedy za nich i nie wydaje mi się, żeby wchodziło tu w grę przymykanie oka, bo „to mój przyjaciel”. Dajemy mu szansę, bo uważamy, że jest dobry, a nie dlatego, że chodzimy z nim na piwo. No chyba, że dajemy szansę, bo chodzimy na piwo i to już nie jest ok. W dodatku jest głupie.
Są jednak ludzie, którzy myślą inaczej i doskonale obrazuje to tekst Pawła. Pewna blogerka zarzuciła mu, że wybił się dzięki Kominkowi, a jego blog jest „nie wiadomo o czym”. Co ciekawe, ona sama ma takiego bloga o niczym. Oba śledzę od dłuższego czasu i zdecydowanie więcej tekstów czytam u Pawła niż u niej. Swoją drogą, na Pawła trafiłam od Kominka, którego z kolei znalazłam u Segritty. Wiele tekstów czy nawet całe blogi znajduję dzięki poleceniom znajomych. Jeśli jednak, poza pojedynczymi wpisami, nie mają mi nic ciekawego do zaoferowania, przestaję je czytać. Skoro jednak czyjś blog zostaje ze mną na dłużej, stwierdzam, że zasłużył sobie na to wypłynięcie „po znajomości”, bo rzeczywiście był dobry. Blog to nie kredyt, którego musimy się trzymać do ostatniej raty. Jeśli jakiś stał się popularny, to dzięki tekstom na nim zawartym. Poza tym wydaje mi się, że ci, których oburza sukces osiągnięty przy pomocy przyjaciół, sami nie mają odpowiednio wpływowych znajomych, którzy mogliby im pomóc.
Skoro już przy pieniądzach i blogerach jesteśmy, to przypomina mi się dawna sytuacja, w której jedna z blogerek głośno krzyczała, że ona się nie sprzeda i nie będzie zarabiać na blogu, bo pisze tylko dla przyjemności. Prawda była jednak taka, że po prostu wtedy nie dostawała żadnych ofert i chciała ukryć ten fakt pod flagą niezależności. Gdy propozycje zaczęły wreszcie napływać, zmieniła front na „bo przecież z czegoś żyć muszę”. Wtedy nagle przestało jej jakoś przeszkadzać robienie z bloga słupa reklamowego. I chociaż ona jest akurat klasycznym przykładem człowieka chorągiewki, to mam wrażenie, że w każdej tego typu sytuacji jest dokładnie tak samo.
Ludzie bez znajomości, kasy i pomysłu jak osiągnąć sukces, zawsze będą obwiniać tych, którzy coś w swoim życiu osiągnęli. To bardzo smutne, że zamiast czerpać z innych motywację do zmiany własnego życia, ludzie wolą gnić w nienawiści i zazdrości. Nikt im przecież nie zabiera chleba sprzed ust i nie wyciąga pieniędzy z portfela. To, że niczego nie osiągają, jest ich winą. Ci, którzy osiągnęli sukces, musieli na niego zapracować lub w jakiś sposób za niego płacą. Nie ma sensu pisanie zawistnych komentarzy. Trzeba się po prostu wziąć do roboty.
Na koniec mam świetny dowcip doskonale przedstawiający powyższe sytuację:
Lucyfer w piekle przeprowadza inspekcje. Podchodzi do pierwszego kotła, którego pilnuje aż 10 diabłów i pyta:
– Dlaczego aż 10 diabłów pilnuje tego kotła?
– Bo w tym kotle gotują się Amerykanie, oni są ambitni i każdy co chwilę usiłuje wyskoczyć.
Lucyfer idzie dalej i zauważa kocioł, a przy nim 5 diabłów. Podchodzi i pyta:
– Czy tu tylko 5 diabłów wystarczy?
– Tak, w kotle gotują się Anglicy, są ambitni, ale przy tym trochę flegmatyczni, więc 5 wystarczy.
Następnie lucyfer podchodzi do kotła przy którym stoi jeden diabeł i zadaje mu pytanie:
– Czy Ty tu sam wystarczysz, aby przypilnować kotła?
– Tak, bo w kotle gotują się Niemcy, to zdyscyplinowany naród, więc jeden diabeł wystarczy.
Lucyfer idąc dalej zauważa kocioł, którego nikt nie pilnuje. Chodzi i szuka jakiegoś diabła, który by mu wyjaśnił zaistniałą sytuację, aż w końcu znajduje gdzieś odpoczywającego diabła, więc podchodzi i pyta:
– Dlaczego nikt nie pilnuje tego kotła?
– Bo w nim znajdują się Polacy…
– Czy Ci ludzie nie chcą wydostać się z tego kotła?
– Ależ chcą, tylko jak już jeden próbuje się wydostać i wspina się na ściankę, to reszta go łapie i ściąga z powrotem na dół.