Zdradzający idioci… zdradzani idioci…
Uwielbiam, kiedy po głowie chodzi mi jakiś temat i wszystko na co trafiam przypadkowo go dotyczy. Tym razem wszystko krzyczało: ZDRADA, ZDRADA, ZDRADA. Więc w temacie trafił nam się dzisiaj film Arbitrage, który opowiada o magnacie finansowym, który ściąga na siebie kłopoty zawodowe. Jakby tego było mało, to jeszcze ulega wypadkowi razem z kochanką. Ona ginie, samochód spłonął, a nasz bohater zwiał z miejsca wypadku. Byłoby idealnie, bo samochód należał do niej, gdyby nie siedziała na miejscu pasażera. Wyglądało, jakby wszystko miało się wydać. W trakcie śledztwa romans widać jak na dłoni – opłacał jej mieszkanie, kupował obrazy z jej galerii. Nie musiał się nawet przyznawać, bo idiotyzm tego faceta bił po oczach. Ludzie z kasą i władzą nie błyszczą inteligencją w życiowych kwestiach. W dodatku z jakiegoś powodu uważają, że ich najbliżsi to idioci. Chyba nigdy nie zrozumiem, co pozwala zdradzającym wierzyć, że ich krętactwa są takie przemyślane i nie do wykrycia. I nie mówię tylko o facetach, bo kobiety mistrzyniami kamuflażu też nie są. Chyba trzeba byłoby kiedyś być tym zdradzanym, żeby przejrzeć na oczy i dostrzec niedoskonałość własnego postępowania.
To znaczy ja rozumiem, że ludzie w związkach bardzo często żyją obok siebie, ale bez przesady! Nie do tego stopnia, żeby nie zauważyć, że „ukochany” robi ich w konia. To zresztą pokazuje Arbitrage i wiele innych historii. W filmie, kiedy robi się gorąco, żona przyznaje, że wiedziała o wszystkich zdradach swojego „ukochanego” mężusia (i jeszcze go przy okazji szantażuje). Co mnie akurat nie dziwi. Serio, zastanówcie się – delegacje, nadgodziny, służbowe kolacje? To niby jeszcze żaden powód do wątpliwości, a już na pewno nie dowód niewierności. Istnieją w końcu zapracowani mężczyźni, oddani swojej pracy i nie ma w tym nic dziwnego. Jednak są inne sygnały świadczące o tym, że partner przyprawia nam rogi. Wyraźne sygnały. Mimo że czasem tacy nawet potrafią bzykać swoje żony, żeby się niczego nie domyśliły. Idioci. Może po prostu trzeba być zdradzanym, żeby wiedzieć, że się tego nie da przeoczyć. Można ignorować oczywiste sygnały. Udawać przed sobą, że facet wracający nad ranem, rzeczywiście tyle siedział w pracy, a zapach damskich perfum to tylko wymysł wyobraźni. Nie wierzę jednak, że się zdrady nie czuje. Wątpliwości zawsze się pojawiają. Często nawet, kiedy nie ma ku nim podstaw. Jakim więc cudem miałoby ich nie być, gdy zachowanie partnera jest mega dziwne? Najwyraźniej nie zależy komuś na dowiedzeniu się prawdy. W końcu są kobiety, którym wygodnie jest żyć ze zdradzającym facetem. To te, którym bardziej zależy na pieniądzach, mieszkaniu, pozycji społecznej itp. niż na szacunku do siebie i dobrym traktowaniu.
Natomiast kobiety, które robią z siebie ofiary i tolerują zdrady „dla dobra dziecka” to pierwszej klasy kretynki bez serca. One tylko szukają wymówki, żeby nie zmieniać nic w swoim życiu. Wykorzystują dzieci, a nie je chronią przed koszmarem rozwodu i życia w rozbitej rodzinie. Dzieci to gąbki. Nieskażone skomplikowanym myśleniem gąbki, które widzą więcej niż rodzice by chcieli. I choć kobiety naiwnie próbują wierzyć, że utrzymując chorą relację, robią dzieciom dobrze – szkodzą im jeszcze bardziej. Dzieci uczą się, że trzeba żyć w takiej toksycznej relacji, tolerować zdrady, brak szacunku i życie bez miłości. No jak dla mnie to nie jest dobry wzorzec. „Pełna rodzina” nie jest tego warta, bo skutek przynosi odwrotny do zamierzonego. Każdy odbiera przede wszystkim niewerbalne komunikaty, które płyną z naszego zachowania, więc nieszczęśliwa osoba nie da rady przekazać, nauczyć szczęścia.
Dziecko jest bardziej wrażliwe na otaczający go świat, bo się go uczy, poznaje. W dodatku ma mniej spraw na głowie, więc może więcej czasu poświęcić na obserwacje, dzięki którym zdobywa podstawową wiedzę. Każdy z nas był dzieckiem, dziwię się więc, że mając własne dzieci, ludzie zapominają, jak same reagowały na zachowania rodziców. Można ich nie rozumieć, ale się je dostrzega.
Szczęśliwi rodzice, nawet osobno, dadzą dziecku lepszy przykład, bo nauczą je życia w szczęściu, jego poszukiwania. Tak jak chcemy mieć szczęśliwych partnerów, szczęśliwe dzieci, tak dzieci chcą mieć szczęśliwych rodziców.
Zastanawiałam się więc czy Arbitrage miał nas czegoś nauczyć, bo ja nie dostrzegłam tam lekcji dla siebie. Moim zdaniem tam nawet żadnej nie było. Dla niektórych kac moralny to zbyt mała kara za wieloletnie zdrady i oszustwa. Poza tym wydaje się, że głównego bohatera nie trapiły takie problemy. Chciał po prostu uratować swój tyłek. Więc jedyny wniosek jest taki, że jak masz odpowiednio dużo szczęścia i jesteś wystarczająco pewny siebie i bezczelny, to ze wszystkiego się wywiniesz. Trzeba jednak pamiętać, że to był tylko film. W życiu nigdy nie jest tak łatwo, a zdrada nie jest odpowiednią drogą do szczęścia i sukcesu. Nigdy nie powinno się budować własnego szczęścia na krzywdzie i łzach innych ludzi.