Związek vs. samotność
Po ostatnim tekście o rozstaniach zaczęłam się zastanawiać nad tym, co ludźmi kieruje, by trwać w nieudanych związkach. Wiele razy słyszałam, że ludzie nie chcą być sami. Próbowałam więc sobie przypomnieć stan przed Diabłem. Po zastanowieniu się, nie doszłam do żadnego sensownego wniosku. Nie wiem czy można mówić o tym, co jest lepsze. Chyba oba stany mają swoje plusy i minusy. Słaby związek jest gorszy od samotności, ale samotność jest gorsza od dobrego związku. Zatem raczej bardziej chodzi o to, w jakim związku się jest. Nie chce mi się wierzyć, że są ludzie, którzy faktycznie wolą być sami. W sensie, że zawsze. Tak samo, nie uwierzę, że ludzie chcą być non stop w związku. Każdy ma raz na jakiś czas myśli, że chciałby tego, czego akurat nie ma i uważam, że to jest normalne.
Bycie samotnym ma swoje plusy
Wtedy decydujesz tylko i wyłącznie za siebie i nie musisz się oglądać na innych. Oglądasz film, na który masz ochotę, jesz swoje ulubione danie. Robisz wszystko wtedy, kiedy chcesz i w taki sposób w jaki chcesz. Wstajesz i kładziesz się, o której chcesz (w weekendy, bo wiadomo, że w tygodniu ogranicza ludzi praca/szkoła). Możesz chodzić w swoim ukochanym rozciągniętym dresie i nie golić nóg (to kobiety). Możesz wziąć spontanicznie urlop i wyjechać w cholerę. Możesz wyjechać na dzień, tydzień, miesiąc czy nawet rok, bo tylko od Ciebie zależy data powrotu. Nie musisz się na nikogo oglądać, nikim przejmować. Nie musisz po nikim sprzątać, dla nikogo gotować. Nie musisz też znosić cudzych fochów. W zasadzie to nic nie musisz, a wszystko możesz. Nawet seks możesz uprawiać, kiedy chcesz, jeśli znajdziesz do tego odpowiedniego partnera.
Pamiętam, kiedy rozstałam się z moim poprzednim facetem zdecydowanie odżyłam. Zaczęłam chodzić na kursy tańca średnio 5 razy w tygodniu i imprezy taneczne 6-7 razy w tygodniu. Dodatkowo dorzuciłam sobie zajęcia fitness zaraz po pracy. Jakieś wyjścia na rower, rolki. Nawet łyżwy sobie w tamtym czasie kupiłam. Miałam mnóstwo zajęć, nowych znajomych i kładłam się spać zazwyczaj tak zmęczona, by nawet nie dostrzegać pojawienia się jakiejś pustki w moim życiu. Właściwie po kilku tygodniach takiego życia doszłam do wniosku, że to właśnie tamten związek stworzył w moim życiu ogrom niewykorzystanej przestrzeni, którą po rozstaniu wreszcie zaczęłam według własnego upodobania wypełniać. Chciałam zrobić wszystko, co odkładałam na później, będąc w związku. Rozstanie zdecydowanie wyszło mi na korzyść i to nie był pierwszy raz, gdy tak się stało. Może dlatego też nie potrafię zrozumieć ludzi panikujących przed mającą pojawić się pustką. Owszem, jak się tylko leży, je i tęskni, to może być dołujące. Ogrom czasu, z którym się nie wie, co zrobić, może być przytłaczający. Jednak, gdy po rozstaniu postanawia się żyć pełnią życia, bez ograniczeń narzuconych byciem w związku nie ma czasu ani na nudę, ani na depresję.
Dobry związek nie jest zły
Z drugiej strony, jako szczęśliwa w związku kobieta, dostrzegam też plusy tego drugiego stanu. Mam ramiona, w których mogę zasypiać i w których się budzę. Mam zawsze chętną do rozmowy czy zabawy osobę. Nie muszę szukać chętnych do kina, na imprezę czy wyjazd. Wystarczy tylko przekonać tego swojego prywatnego i wyjść. To samo z seksem, który mam, kiedy chcę. Nie muszę bać się zimnych jesiennych i zimowych wieczorów, bo wiem, że mam kogoś, kto mnie rozgrzeje. Nie muszę bać się choroby, bo wiem, że ktoś pójdzie do apteki, zagrzeje mi rosołek i będzie głaskał po głowie, gdy powalona gorączką będę leżeć w łóżku. Nie muszę się też bać, że zostanę bezdzietną starą panną, jeśli nią zostać nie będę chciała. Mam zapewnioną pomoc, gdy będę chciała wnieść szafę na 4 piętro, zrobić remont w mieszkaniu czy zwyczajnie zmienić przepaloną żarówkę. Nawet otwieranie słoików mogę zostawić w rękach drugiej połówki. To piękny stan jest. Nie zamieniłabym go za nic innego. Tylko jeśli mam być szczera – to zasługa wyłącznie Diabła. To jego nie zamieniłabym na nikogo innego ani na samotność. Związek z nim jest dla mnie idealnym stanem, którego nie chcę zmieniać, ale nie boję się samotności.
Gdy byłam w kiepskich związkach, nie wahałam się odchodzić, bo samotność była od nich dużo lepsza. Wiem dzięki temu dobrze, że jeżeli ktoś jest w związku tylko dlatego, że boi się samotności, to już i tak jest bardziej samotny niż gdy jego status będzie „wolny”. W dodatku krzywdzi nie tylko siebie, ale i partnera, bo również jemu odbiera szansę na znalezienie szczęścia. Jest znacząca różnica między „nie chce być sama” a „chcę być właśnie z nim”. Lepiej być z kimś, dla kogo samotność nie będzie jedynie większym złem. Lepiej być samotnym niż trwać w kiepskim związku, ale lepiej też być w dobrym związku niż samemu. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy wychwalają jeden stan bardziej od drugiego i próbują udowodnić, że tylko oni mają rację. Każdy w danym momencie ma rację, bo dla każdego coś innego będzie idealne. Dlatego nie będę nikogo przekonywać, że któryś „status” jest lepszy ani zachęcać do zmiany z jednego na drugi, jeśli w danym jest szczęśliwy.
Ciekawi mnie jednak, jak to jest z Wami, moi czytelnicy. Co wolicie – związek czy samotność?