Z pamiętnika przyszłej matki: dorosłam
Pisałam kiedyś o tym, że oczekiwanie na spóźniający się okres było dla mnie dość traumatycznym przeżyciem, kiedy walczyły we mnie dwie kobiety – ta, która chciałaby małe Diablątko i oczywiście ta, która woli beztroskie życie zdala od pieluch, kolek i karmienia piersią. I chociaż bywałam rozdarta, to w tamtym okresie zdecydowanie wygrywała ta druga. Nie czuję się na lata, które posiadam. Wciąż wydaje mi się, że jestem zbyt młoda na tego typu zobowiązania i nie bardzo rozumiem, dlaczego miałabym się dobrowolnie zrzec mojej wolności.
Ostatnio jednak coraz częściej łapię się na trzymaniu dłoni na moim brzuchu i rozmawianiu w myślach z moimi jajeczkami, żeby się wreszcie ogarnęły, dojrzały i pomogły mi spełnić funkcję, do jakiej zostałam przez naturę stworzona. Zaczynam coraz częściej spoglądać na ciężarne brzuchy kobiet i odczuwać zniecierpliwienie, kiedy wreszcie znajdę się w ich gronie. Już powoli moja szafa wypełnia się rzeczami, które teraz są za duże, ale będą idealnie pasować w ciąży. Nawet pełne „optymizmu” teksty na blogu Marysi nie zniechęcają mnie tak bardzo jak kiedyś. Jedynym i niezmiennie skutecznym obrzydzaczem dzieci jest ich płacz, który w dawce powyżej 30 sekund wyprowadza mnie z równowagi.
Jednak mimo wrażliwości na ten jeden konkretny hałas, czuję zdecydowaną zmianę w sobie, w moim podejściu i pragnieniach. Spóżniający się okres budzi we mnie wielkie nadzieje, a jego pojawienie się jeszcze większe rozczarowanie. Przestałam już zupełnie odczuwać ulgę, że moje życie zostanie takie samo, bo niecierpliwie oczekuje całkowitej zmiany, jaka wiąże się z pojawieniem Diablątka. Nawet wizja porannych mdłości, niesamowicie bolących piersi i zrujnowanej figury wydaje mi się teraz nieopisanym szczęściem. Łapię się na tym, że przyglądając się jak Diabeł bawi się z kotem, wyobrażam sobie go z naszym dzieckiem. Wtedy czuję przyjemne łaskotanie w środku i niezachwianą pewność, że będziemy najwspanialszą i najszczęśliwszą rodziną na świecie. Wszelkie wątpliwości gdzieś uleciały.
W całym tym oczekiwaniu, dorastaniu i nabieraniu chęci do bycia matką, ogromną rolę odegrał Diabeł. Bez niego raczej długo nie zmieniłabym swojego nastawienia. To właśnie jego miłość oraz roztaczane przede mną wizje życia we trójkę przełamywały we mnie opory. To jego komentarze, np. gdy mijaliśmy sklepy z klockami lego – „Będę przychodził tu z naszym dzieckiem” – sprawiły, że obudziło się we mnie pragnienie, by dać mu możliwość zrealizowania tego planu. To fantastyczna sprawa czuć taką miłość swojego mężczyzny. Świadomość, że kocha mnie tak bardzo, że chce stworzyć ze mną nowe życie, wiążące nas na zawsze, jest najwspanialszym uczuciem na świecie. Niesamowicie mieć pewność, że jestem tą jedyną dla mężczyzny, który jest dla mnie tym jedynym.
To wszystko oczywiście nie oznacza, że przestałam się bać. Rola rodzica to bardzo odpowiedzialne zadanie i nie można mieć 100% pewności, że się mu sprosta. To nie jest coś, co można zaplanować. Wydaje mi się, że to nawet nie jest coś czego się można nauczyć inaczej niż w praktyce. Gdzieś w środku jednak pojawiło się takie przeświadczenie, że na pewno sobie poradzimy, że to jest droga, którą razem powinniśmy podążyć.
Czekam więc niezbyt cierpliwie aż zacznie rosnąć mi brzuszek…