Z pamiętnika przyszłej matki – 2 tygodnie grozy

Jesteśmy już dorośli. Przynajmniej my z Diabłem. Za Was ręczyć nie mogę, bo nie mam pewności, kto dokładnie czyta tego bloga. Jednak, żeby uniknąć wątpliwości, wyjaśnię Wam, że seks, choć tak przyjemny i polecany przeze mnie, może skończyć się ciążą. O tym, jak się przed tym chronić, napiszę innym razem. Teraz kilka wpisów z pamiętnika panikary…

Dzień pierwszy

Jeden dzień to jeszcze nie jest tragedia. Tym bardziej, że ostatnio okres regularnie to akurat tylko się spóźnia. Może mu zmiana roku nie służy albo pora roku. To nie to samo co klimat, ale kto wie. Właściwie to nie ma jeszcze co panikować. Lekarka ostatnio mówiła, że do 5 dni to norma, więc mogę spać spokojnie. Przynajmniej przez te kilka najbliższych dni. W dodatku w TE dni to akurat uważaliśmy… No słabo uważaliśmy, ale jednak trochę. Cholera, więc może jednak powinnam zacząć panikować? Jestem w ciąży, jestem w ciąży. Nie, no dobra. Bez przesady. Jeden dzień jeszcze nic nie znaczy. Poza tym sama nie wiem czy chciałabym już mieć dziecko.

Dzień drugi

Dobra, nie mogę spać spokojnie. Dobrze, że jutro idę do lekarza. Trzeba sprawdzić, czemu się spóźnia. Niby u mnie to normalne, ale to nie jest normalne, żeby się spóźniał. Z tym coś trzeba zrobić.

Dzień trzeci

Wkurzyłam się. Byłam dzisiaj u lekarza. Co prawda miałam umówioną wizytę w sprawie wyników badań. Jednak pani doktor zupełnie nie zainteresował spóźniający się okres. Nawet jej powieka nie drgnęła. Przepisała mi leki, powiedziała jak brać i tyle. No dobra, trochę bardziej zainteresowała się naszymi ciążowymi planami. Wspomniała o badaniach i szczepionkach, jakie powinnam mieć zrobione wcześniej i jakich robić nie powinnam. Na trzy miesiące trzeba się wstrzymać po zrobieniu RTG. Kto by przypuszczał? Na szczęście nie szalałam ostatnio, więc jakbym jednak była w ciąży… Nie, dobra, to nie jest możliwe. Trzy dni jeszcze o niczym nie świadczą. Ostatnio spóźniał się z każdym miesiącem bardziej. Teraz pewnie jest tak samo.

Dzień czwarty

Nadal nic, ale się nie przejmuję. Po prostu okres się spóźnia. To nie jest ciąża.

Dzień piąty

Od dwóch dni mam mdłości. Ciąża czy nieświeża sałatka? Wolałabym sałatkę. Szybciej mi przejdzie. W dodatku na ciążowe mdłości jest jeszcze za wcześnie. Chyba. Brzuch też mi jeszcze nie rośnie. Stałam przed lustrem i wydawał się nawet mniejszy. Na wadze też jakby mniej. Niby tylko 0,5 kg, ale mniej. Tylko skąd te mdłości? W sumie sałatka już jakiś czas stoi w tej lodówce. A jeśli to nie majonez, tylko chłopiec albo dziewczynka zagnieżdża się w moim brzuszku? Nieeee, za wcześnie jeszcze na dziecko. Nie takie mamy plany. Los nie mógłby być aż tak złośliwy wobec nas. Wobec mnie. Cholera, przecież nie po to wzięłam się za ćwiczenia, żeby latem wyglądać jak orka!

Dzień szósty

Diabeł wykupił bilety na kolejną Bibę. W tym roku też spędzimy sierpień nad morzem! Jupi! Jupi! Obym tylko w ciąży nie była, bo zamiast tańczyć, będę szykować się do porodu. Zwłaszcza, że passów nie można odsprzedawać. Chociaż może zrobiliby w takiej sytuacji wyjątek. Głupio wyszło. Diabeł mógł poczekać z zakupem aż dostanę okresu. Chociaż nie. Dobrze zrobił. To nie możliwe, żebym była w ciąży. Po prostu się spóźnia. Ostatnio spóźnił się 10 dni, więc mam jeszcze minimum 4. Nie ma powodu do paniki. To ewidentnie sałatka była. Dziś jej nie jadłam to i mdłości nie było. Były dopiero po czekoladzie. O cholera! Będę opalać wielki brzuch!

Dzień ósmy

Nadal nic. Żadnych objawów. W sensie objawów okresu, bo te mdłości się utrzymują. Wieczorne zamiast porannych i tylko po czekoladzie, bo sałatkę już całą zjadłam, ale jednak są. Myślałam nad zakupem testu, ale w środę mam lekarza. Może od niego czegoś się dowiem. Nadal uważam, że to jest niemożliwe. Jednak wolałabym wiedzieć wcześniej. Jak najwcześniej. Z testem poczekam. Nie pali się. Zawsze będę mieć jeszcze te 8 miesięcy na wymyślanie imienia i kupowanie ubranek i mebli. Oszaleję. Normalnie oszaleję. Co miesiąc, jak mi się spóźnia, obiecuję sobie, że następnym razem będziemy się lepiej zabezpieczać. Mogłabym chociaż w takiej kwestii dotrzymywać danego samej sobie słowa. Te stresy są mi zupełnie niepotrzebne. Tym bardziej, że jeszcze za wcześnie na ciążę. No i cholera to nie ta pora roku. Nie zachodzi się w ciążę zimą. Jak potem z wielkim brzuchem latać po plaży? I tańczyć? Głupota jakaś kompletna. Nie. Następnym razem będziemy uważać. To znaczy zabezpieczać się, bo uważać akurat się staraliśmy.

Dzień dziewiąty

Przeglądałam w necie dziecięce imiona. Kto w ogóle daje dzieciom takie durne imiona? Adalruna, Adalwina, Bądzsława, Borzysława, Mścibór, Myślibor, Ziemowit. Jak można krzywdzić dzieci w taki sposób? Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko miało jakieś idiotyczne imię. Nasze dziecko. Jak ja się cieszę, że Diabeł jest normalny i też by mu coś takiego do głowy nie przyszło. Powinni jakiś odgórny zakaz dać, żeby rodzice nie mogli takich głupot robić. Jak się potem innym dzieciom w szkole pokazać? „Cześć Kundzia jestem. Kunegunda Kowalska.” No poszaleli Ci ludzie. Nie, my wybierzemy jakieś ładne imiona. Takie, żeby pasowały do nazwiska Diabła. Ale będzie fajnie.

Dzień dziesiąty

Do dupy są ci lekarze. Cholery można z nimi dostać. Kolejna lekarka, która zupełnie się nie przejęła. Przepisała mi tabletki. Jak do piątku nie dostanę okresu, mam brać 2 razy po 2 tabletki przez 5 dni. To już 10 dni spóźnienia! Ja tu prawie spać po nocach nie mogę, a oni tak na spokojnie. „Jak Pani nie dostanie, to Pani weźmie.” Jej spokój wcale mnie nie uspokoił. Bo niby co, że bez leków to ja nie zajdę i mogę być spokojna? A jak zaszłam to co? Przecież ja teraz nie mogę być w ciąży. Nie chcę. Po co mi dziecko? Mam przecież Diabła. Jeszcze się nim nie zdążyłam nacieszyć, a tu dziecko? Nie, to nie możliwe. Tak być nie może. Ja się na to nie zgadzam!

Dzień jedenasty

Nie, na pewno nie jestem w ciąży. To głupota. Dostanę okresu. Po prostu trochę się spóźnia. Mamy z Diabłem inne plany. Tańce, wakacje, remont mieliśmy zrobić. Dziecko do tego zupełnie nie pasuje. Jak ja będę pomagać w remoncie z wielkim brzuchem?!? Ja się jeszcze nie nacieszyłam Diabłem, życiem, wolnością. Nie, dziecko to jeszcze zły pomysł. Bardzo, bardzo zły pomysł. No i jeszcze na wakacje. Upał będzie, a ja w ciuchach, żeby brzuchala zasłonić. Paranoja. Co nam do głowy strzeliło w ogóle?

Dzień dwunasty

Śniło mi się, że dostałam okresu. Jakiż to był piękny sen! Szkoda, że nie był proroczy. Diabeł się ze mnie nabija i głaszcze po brzuchu. Nie wygląda na zmartwionego. W sumie nie ma co się martwić, skoro nie jestem w ciąży. Z drugiej strony, nie rozumiem dlaczego ludzie nie zostali lepiej skonstruowani. Ciąża powinna być na życzenie. Para chce, to zachodzi. Nie chce, to nic się nie dzieje i bzykają się bez stresu. O ile przyjemniejsze życie byłoby wtedy? Mniej problemów, mniej niechcianych ciąż, mniej śliskich kocyków i mniej ludzkich dramatów.

Dzień trzynasty

Mam to gdzieś. Nie czekam dłużej, tylko biorę te tabletki. Jakbym była w ciąży to i tak nie zaszkodzą, a nawet jeszcze pomogą. Wystarczająco już się naczekałam.

Dzień czternasty

Cholera, cholera, cholera. Dostałam okresu. Sama nie wiem, ale jakoś średnio mnie to ucieszyło. Niby nie chcę jeszcze mieć dziecka. Z drugiej jednak strony miałabym to z głowy. W końcu ogólnie to chcemy mieć dziecko. Kiedyś. Nawet mniej więcej wiemy kiedy. Wpadka zdjęłaby ze mnie część odpowiedzialności. Los tak chciał i te sprawy. W dodatku kiedy się przytulamy „na łyżeczki”, to sobie myślę, że fajnie byłoby mieć przed sobą brzuszek, który Diabeł mógłby głaskać i który odpowiadałby lekkimi kopniaczkami. Gdyby tylko dało się z tego wszystkiego wyeliminować ostatnie miesiące ciąży, poród, nieprzespane noce, obolałe cycki i babranie się w kupie, byłoby idealnie.

A tak z ciekawości drogie panie, jak Wy reagujecie, gdy Wam się spóźnia okres? Ewentualnie jak reagują panowie na spóźniający się okres partnerki? Stres? Panika? Czy nadzieja, że tym razem test pokaże dwie kreseczki?

Foto