Spełniaj swoje marzenia – historia Magdy

Zmotywowana moją propozycją z Chica Week #3 Magda napisała dla was swoją historię. Jak sama przyznaje, jest nieco chaotycznie napisana. Ponoć tak samo wygląda jej życie. Jej opowieść jednak niesie za sobą przesłanie i zakładam, że wiele osób zobaczy w niej siebie. Przeczytajcie, a ja jeszcze dorzucę kilka słów na końcu.

Pisownia oryginalna.

„Cześć. Mam na imię Magda. Moja historia jest dość nietypowa, bo nadal nie ma końca.

Jako mała dziewczynka, rzadko bawiłam się lalkami. Często natomiast latałam z chłopakami po drzewach, grałam w piłkę nożną, brała udział w „wojnach podwórkowych”, grałam w gumę z dziewczynami, w palanta, w „leci piwko naprzeciwko”, kapsle i inne tym podobne podwórkowe zabawy. Dzieciństwo jak z bajki. Czego chcieć więcej? Tylko nasze mamy co jakiś czas na przeszkadzały i wołały „chodź na obiad, bo Ci wystygnie!”. Raj, istny raj na ziemi. Nawet jak kolana były pozdzierane, to wystarczył plasterek z tygryskiem i buziak od mamy, i heja, dalej do zabawy! A potem przyszedł czas na szkołę podstawową. Los tak chciał, że pomimo mieszkania w dużym mieście, moja rejonowa podstawówka, była 5 przystanków tramwajowych od domu. Dla małego dziecka to wieczność. Więc moja mama postanowiła zapisać mnie do bliższej, nierejonowej podstawówki. Pech chciał, że najlepszej w Łodzi. (Tak wiem, zastanawiacie się czemu pech, ale o tym zaraz). W klasach 1-3 pomimo świetnej opinii z zerówki, przez moją kochaną wychowawczynie panią D. byłam traktowana jako gorsza. Czemu? Jak to przystało na renomowaną szkołę, dzieci: lekarzy, prawników, polityków, prezesów wielkich firm. Nie pasowałam tam. Moja mama pracowała jako kasjerka w sklepie spożywczym, a tata był fotografem w małym coraz gorzej przędącym zakładzie, nikim znanym. Mnie nigdy to nie przeszkadzało, ale innym już tak. Do tej pory uważam, że wychowawca, ma wychowywać, a nie zwracać uwagę na to kim jest czyja matka, ale patrząc na dzisiejsze czasy to tylko moje fanaberie.

Pamiętam jak dziś. W szkole zawsze powtarzali nam: „Policjant, to człowiek zaufania” itd. A ja, pomimo tego, że z niewielu rzeczy zdawałam sobie sprawę w tym okresie. Wierzyłam. Do czasu. Do czasu gdy bawiąc się niewinnie na podwórku ze znajomymi, nie podjechał radiowóz. Niby normalne, niby nic w tym nadzwyczajnego. Ale Ci feralni panowie policjanci weszli do nas na podwórko, w pełnym umundurowanie i poszli do mojego sąsiada. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. Gdyby ów sąsiad nie sprzedawał wódki, a policjanci weseli nie wyszli z reklamówką. Tak. To był pierwszy moment, w którym przestałam wierzyć w ludzi. Sama nie wiem czemu, byłam mała.

Potem było gimnazjum, czyli coś najgorszego co mogło wymyślić ministerstwo edukacji. Tym razem rejonowe, najbliższe. Dla wielu czas buntu. I właśnie w tym okresie moi „koledzy”, Ci przeciwko którym zawsze grałam w piłkę, bo byli z innego podwórka. Ci starsi, i ci młodsi. Właśnie oni zaczęli rozrabiać bardziej. Zaczęli się staczać. Wtedy jeszcze nie rozumiałam do końca o co chodzi. Ale szybko zrzucono mi różowe okulary, że świat jest piękny. Wiele spraw do mnie dotarło. I wtedy wymyśliłam. Pójdę na pedagogikę i nie dopuszczę do takich sytuacji. Więc trzeba było zrobić coś, żeby móc zrealizować swoje plany. Ponieważ od początku uważałam, że nie pójdę do liceum (bałam się po podstawówce) wybrałam technikum które odpowiadało moim wymogą i zawód który był dla mnie ciekawy i interesujący. W 3 klasie średnią wyciągnęłam na 4,13, przy czym na semestr miałam 3,18. To nie tak, że zaczęłam kuć. Nie. Mnie po prostu zaczęło zależeć, zaczęłam rozwiązywać całe sprawdziany, a nie tylko pół twierdząc, że dalej mi się nie chce i wolę popisać sms’y. Odnalazłam cel do którego dążyłam. Do technikum liczyły się punkty, nie umiejętności, a że bardzo chciałam się tam dostać, to zrobiłam wszystko, żeby to się udało. Tak, dostałam się do wymarzonego techniku. Na koniec pierwszej klasy, był szok. Szok wszystkich którzy mnie znali. Magda po raz pierwszy w swoim życiu miała pasek na świadectwie. (Tak wiem, trochę dziwna kolejność. Najwięcej osób ma pasek w podstawówce, potem już coraz mniej. Wiem wiem, ale ja wykraczam poza normę). Potem druga i trzecia klasa poszło już za ciosem z tym paskiem. Czasem nawet przez przypadek. Jak dla mnie, już nie chodzi o oceny, bo oceny nie odzwierciedlają wiedzy (przynajmniej nie zawsze). Chodzi o moją przyszłość. Postanowiłam zdawać rozszerzony Polski na maturze, co na warunki technikum jest czymś niesłuchanym. Ale to nieistotne. Wiem czego chcę i do tego dążę.

A teraz? Teraz mam idealnego przyjaciela (kto nie wierzy w przyjaźń damsko-męską niech się fika), który zrozumie wszystko, z którym pomimo naszego wieku, umiemy robić fosę naokoło patyka, w parku o 22, z którym mogę porozmawiać o wszystkim i który stara się zrozumieć o co chodzi. Bo zrozumieć nie zawsze się da. Teraz mam pracę, może i jest to pół etatu, ale jest to etat a nie umowa zlecenie. I może nie jest to coś co wiąże się z moim zawodem, bo to tylko kasjer/sprzedawca w sklepie sportowym. Ale dzięki temu czuję się niezależne (no dobra, trochę niezależna). A poza tym pracuję z cudownymi ludźmi 😉 Teraz mam znajomych, z którymi lubię miło spędzać czas i robię czasem niezwykłe rzeczy 😉 Teraz jestem silna, może to dlatego, że parę razy dostałam od życia po dupie. Może dlatego, że przez swoją moralność parę razy dostałam w twarz.. Parę za dużo. (nienawidzę damskich bokserów – tępić). Może dlatego, że wiele przeszłam, od trudnego rozstania, przez połamane paznokcie, po śmierć przyjaciółki – jedynej osoby której ufałam w 100%. Nieważne co mnie spotkało. Ważne, że wyciągnęłam wnioski i stałam się silniejsza. Jak to się mówi „co się stało, to się nie odstanie”. Więc w jakikolwiek sposób trzeba na tym skorzystać. Teraz jestem liderem w MOPR-ze – MOPR – młodzieżowe ochotnicze pogotowie rówieśnicze, czyli w skrócie: uczę gimnazjalistów jak rozwiązywać problemy, jak pomagać innym, ale również jak pomagać sobie, poznać siebie i udoskonalać swoje dobre strony jednocześnie pracując nad słabymi. No i robię to wszystko czego uczę 😉 Teraz jestem sobą i nie boje się wyrażać własnego zdania. Teraz robię wszystko, żeby realizować swoje marzenia 😉 – Pedagogika resocjalizacyjna czeka na mnie z otwartymi drzwiami, ja się nie zastanawiam, ja to wiem! (Jeśli uważasz, że nie będziesz tyrał za „marne grosze” w ośrodku resocjalizacyjnym dla młodzieży i użerał się z „gówniarzami”. Rozumiem. Ale dla mnie ważniejsza jest przyjemność z pracy i realizowanie siebie. A wychodzę z założenia, że jeśli uda mi się pomóc choć jednej osobie to mogę być z siebie dumna!)

Pamiętaj! Nawet jeśli Twój sąsiad handluje wódką, na klatce mijasz się z milionem żuli, Twoi znajomi z dawnych lat trafili do poprawczaków, albo na cmentarze, wychowawca twierdzi, że jesteś nikim, bo twoja matka nie jest cenioną lekarką a ojciec adwokatem w sądzie najwyższym, za swoje zdanie nie raz dostałeś w twarz, możesz osiągnąć to czego pragniesz! Wystarczy uwierzyć w siebie, nic więcej 😉 To twoje życie, żyj w zgodzie ze sobą, realizuj plany o których marzysz. I za nic, ale to za nic na świecie nie daj sobie wmówić, że nie dasz rady! Dasz! Skoro ja dałam, to Ty na pewno, też dasz radę! Trzymam za Ciebie kciuki. 😉 ”

Historia Magdy dobrze uzupełnia to, co napisałam w Chica Week #5. Trzeba podążać za swoimi marzeniami i się nie poddawać. Nie każdy rodzi się pod szczęśliwą gwiazdą i ma wszystko podane na tacy. Większość ludzi, którzy coś w życiu osiągnęli, musiało na swój sukces zapracować, coś poświęcić i walczyć o swoje marzenia. Tylko ludziom patrzącym z zewnątrz na efekty, wydaje się, że one przyszły łatwo. Zazwyczaj tak nie jest. Większość rzeczy wartościowych, sukces, pieniądze czy nawet szczęście rodzinne, wymaga dużych nakładów pracy, poświęceń i czasu. Zdobywają je tylko ci, który mają tego świadomość i mimo przeciwności losu, nieustannie dążą do celu.

„Cechą wspólną wszystkich ludzi sukcesu jest przezwyciężenie pokusy, by dać za wygraną.” – Peter Lowe